roznoszących konwie i półmiski na głowie, kupki graczów pochylonych nad bierkami, nad kręglami, przy pytce, przy karbowance, kłótnie w jednym kącie, uściski w drugim, a będziemy mieli niejakie pojęcie o całości zgromadzenia, po nad którém kołysały się pasma świateł, idące od pałającego odświętnie ogniska, a poprzecinane na ścianach szynkowni tysiącami cieniów powydłużonych, pękatych, skaczących na rozmaite strony.
Co do harmideru, było to coś w rodzaju wnętrza dzwonnicy, podczas bicia we wszystkie dzwony.
Rynka pod rożnem, pryskająca rozgotowaną tłustością, nieustającym swym pryskiem wypełniała rzadkie przerwy dyalogów, krzyżujących się z kąta w kąt izby.
Pośród hałasującéj téj tłuszczy, w głębi szynkowni, na ławce przed samym kominem, siedział filozof jakiś głęboko zadumany, z nogami w popiele, ze wzrokiem wlepionym w zarzewie, Był-to Piotr Gringoire.
— Prędzéj, prędzéj! — wołał Clopin Trouillefou na swoich szwargotników. — Spieszmy się! rozbierajcie oręż! godzinka tylko do pochodu!
Jedna z dziewczyn nuciła:
„Gaście-ognie“ trąbią z wież...
Dwaj karciarze kłócili się obok niéj.
— Wyżnik! — krzyczał kraśniejszy, podsuwające kułak pod brodę drugiemu — czerwienią ci papę naznaczę. Będziesz mógł zastąpić Mistigra w szulerskich zabawkach najmiłościwszego króla i pana.
— U hu-hu! — wył Normand jakiś nosowym akcentem swojego kraju — swobodniéj już śledziom w beczce i wszystkim świętym w Caillouville, niż ludziom w téj tu harharze!
— Dziatwo! — mówił do swych słuchaczów książę Cyganii głosem fistułowym — wiedźmy francuzkie lecą na Łysą górę bez ożogów, ni siodeł, ni smarowidła, a jedynie przy pomocy kilku słów czarodziejskich. Wiedźmy włoskie mają zawsze koziołka, oczekującego na nich u drzwi. Wszystkie obowiązane są wylatywać kominem.
Nad wszystkiemi atoli wrzaskami tłuszczy górował głos młodego łobuza, uzbrojonego od stóp do głowy.
— Wiwat! kochajmy się! całujmy się gdzie kto może! — krzyczał na całe gardło. — Wszak to dziś rycerskie me chrzciny i wyprawa pierwsza. Zarwaniec jestem, tak mi Boże dopomóż, zarwaniec z urwańskiéj ulicy! Nalewajcie do kroćset panieńskich pyszczków