na skorupach z jaj, i że pięć cechów sławetnego miasta Paryża składają garbarze, kuśnierze, rymarze, trzosowniki i rękawiczniki. Przysięgam wam,
Przez rok ten cały, jeśli kłamię —
przysięgam wam, towarzysze!... Śliczniutka moja, księżyce aż nadto nam świeci; spojrz-no przez otwór, jak tam wiatr mnie i rozpędza obłoki. Tak się tedy i ja zabieram do twojego stanika... Dziewki! utrzyjcie nosa świeczkom i dzieciakom!... Gromy i pioruny! cóż to mi tu dano do jedzenia? — Hej ty matulo czarcia! włosy, których braknie twoim łajdaczkom, odnajdują się jak widzę w jajecznicy? Stara, wiedz raz na zawsze, że nie jadam innych jajecznie jedno łyse. Bodajeś w dziesiątém pokoleniu przepadła!... Piękna gospoda, gdzie rozpustnice widelcami się czeszą.
To powiedziawszy, trzasnął półmiskiem o posadzkę i począł śpiewać ną całe gardło:
Par la sang-Dieu!
Ni foi, ni loi.
Ni feu, ni lieu,
Ni roi,
Clopin Trouillefou skończył tymczasem rozdawnictwo oręży. Zbliżył się do Gringoire’a, który założywszy nogi za jeden z kominowych gzemsów, zdawał się tonąć w dumaniach głębokich.
— Bracie Piotrze — rzekł król szałaszników — nad czém się tak u djabła zamyśliłeś?
Gringoire obrócił się doń z uśmiechem melancholijnym.
— Lubię ogień, drogi mój panie. Bynajmniéj nie dla gminnego tego powodu, że ogień ogrzewa nam stopy i gotuje kaszę, ale że ma iskry. Nieraz godziny całe spędzam na przypatrywaniu się iskrom. Tysiące rzeczy odkrywam w gwiazdach tych rozsianych na czarném tle czeluści. Gwiazdy owe są również światami.
Niech mię piorun trzaśnie, jeśli choć krztę rozumiem! — rzekł hajdamaka. — Nie wiesz, która godzina?
— Nie, nie wiem — odpowiedział Gringoire.
Clopin poszedł z kolei do księcia Cyganii.
— Na złą godzinkę trafiliśmy podobno, bracie Matiasu. Powiadają, że pan Ludwik jedenasty w Paryżu.