— Tém większy powód wyrwania mu ze szpon siostrzyczki naszéj — odparł stary cygan.
— Mówisz po ludzku, Matiasu — rzekł król szałaszników. — Zresztą uwiniemy się żwawo. Oporu w kościele nie będzie. Kapituła cała jest norką zajęcy, a za nami liczba. Służba trybunalska traf jutro jak kulą w płot, gdy się po dziewczynę zgłosi. Bo téż na szatana, nie chcę by mi piękną tę jagódkę sznurek połknął.
Clopin wyszedł z gospody.
Podczas téj rozmowy Jehanek krzyczał jak opętany, głosem ochrypłym:
— Jem, piję, ściąłem się jak Jowisz! Ej Piotrze Maczuganie, jeżeli choć raz jeszcze spojrzysz tak na mnie, szczutkiem jednym górę ci z nosa wywiodę!
Ze swojéj strony Gringoire, wykolejony z dumań, począł rozpatrywać się w krzykliwéj i rozwydrzonéj téj scenie, zewsząd go otaczającéj, pomrukując przez zęby:
— Laxuriosa res vinum et tumultuosa ebrietas. Niestety, doskonale czynię, że się nie zapijam, bo i jakże słusznie powiada Św. Benedykt: Vinum apostatare facit etiam sapientes!
W téj chwili wszedł Clopin, i krzyknął głosem piorunującym:
— Północ!
Na ten wyraz, który w gromadach wywarł skutek, jak komenda: do siodeł! wywiera śród furażującego szwadronu — wszyscy hajdamacy, mężczyzni, kobiety, dzieci, tłumnie rzucili się z izby, z ogłuszającym szczękiem broni i żelaztwa.
Księżyc tylko co się skrył w chmurach.
Na Dziedzińcu-Cudów było ciemno choć oczy wykol. Ani jednego nigdzie światełka. Plac przecież nie zalegał pustką. Można było na nim rozpoznać tłumy mężczyzn i kobiet, rozmawiające z cicha. Głuche szmery podnosiły się zewsząd, a w ciemnościach pobłyskiwały rozmaitego gatunku bronie. Clopin wlazł na wysoki kamień.
— Do szeregów, Szwargot! — wrzasnął. — Do szeregów Cygania! Do szeregów Galileja!
Zakotłowało w mroku. Niezmierny tłum zdawał się szykować w kolumny. Po kilku minutach, król szałaszników znów głos podniósł:
— Teraz, milczéć wzdłuż całego Paryża! Hasło takie: Płomyk obrączkowy! Pochodnie zapalić dopiéro u stóp Najświętszéj Panny! Naprzód!
W dziesięć minut późniéj czaty konne z przerażeniem się usuwały przed długim pochodem czarnéj i milczącéj zgrai, sunącéj w stronę Wekslarskiego mostu przez kręte ulice, które w rozmaitych kierunkach przerzynają ściśnięta dzielnicę targowisk.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/360
Ta strona została przepisana.