— Kroćset jarmułek święconych! — krzyknął Clopin — durnie wszyscy jesteście! — Sam jednak nie umiał objaśnić, zkądby się belka wzięła.
Na fasadzie nie dojrzéć nie można było; światła pochodni nie sięgały tak wysoko. Dyl ciężki leżał tymczasem na środku babińcowego zakola, a przy nim i pod nim słyszéć się dawały jęki biedaków, którzy pierwszy jego cios otrzymali. i których kadłuby, przez pół zmiażdżone, ruszały się na ostrych zębach schodów kamiennych.
Król szałaszników, ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, znalazł nareszcie tłómaczenie, które się towarzyszom wydało dość naturalném.
— Paszczo piekielna! czyliżby się kapituła broniła? W takim razie pal! rabuj!
— Rabuj! — powtórzyła tłuszcza z szalonym hurra. — I grad strzał posypał się z rusznic i kusz na fronton katedralny.
Strzały te obudziły spokojnych mieszkańców domów okolicznych; ujrzano kilkadziesiąt okien otwierających się naraz, za któremi zabłysły niebawem kagańce i pokazały się czepce nocne.
— Pal do okien! — wrzasnął Clopin. — Okna pozamykały się natychmiast, a biedni mieszczanie, nie zdoławszy nawet objąć okiem całéj téj sceny tłumnéj i hałaśliwéj, wrócili do boku swych żon, zapytując siebie, azali to czarcie weseliska odbywają się już teraz wprost na dziedzińcach przedkościelnych, czy téż może chodzi o napad Burginionów, jak w r. 64. Panom małżonkom stanęły wtedy w myśli kradzieże, paniom dobrodzikom gwałty, i drżeli wszyscy razem.
— Do rabunku! — powtórzyli szwargotnicy; ale się zbliżyć nie śmieli. Spoglądali na kościół; spoglądali na belkę. Belka się nie ruszała, kościół zachowywał zwykły spokój i milczenie; coś jednak ścinało krew w żyłach szałaszników.
— Do dzieła-ż więc, hultaje! — wołał Trouillefou. — Łamać drzwi!
Nikt na krok nie postąpił.
— A ma rogi lucypera! — rzekł Clopin — toż mi rycerze, których kołek przestraszył!
Stary jakiś rębajło odezwał się na to:
— Nie straszy nas kołek, dowódzco, lecz drzwi podszyte i nastrzępione sztabami żelaznemi. Obcęgami ukąsisz tu tyle, co zębem spróchniałym.
— Czegoż więc potrzebujecie do wyłamania drzwi?
— Ba! potrzebaby na to tarana.
Król szałaszników mężnie poskoczył ku belce i stopę na niéj postawił.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/367
Ta strona została przepisana.