wodzią światła. Babiniec przedkatedralny snopami promieni bił w niebo: stos zapalony pomiędzy wieżami nie ustawał wić się w płomieniach, i łunę nad miastem roztaczał. Barczysty zarys dwóch wież, szeroko roztoczony na pokarbowanéj powierzchni dachów paryzkich, tworzył w tych kołyszących się i wydymających odblaskach gatunek czarnych plam przepaścistych. Miasto zdawało się być zaniepokojoném. Z daleka słychać było, jak na gwałt biją we dzwony. Hajdamacy wyli, przeklinali, wdzierali się; a Quasimodo, bezsilny wobec tylu nieprzyjaciół, drżący z obawy o cygankę, widząc jak rozgorączkowane twarze zbliżały się coraz więcéj ku galeryi, załamywał ręce z rozpaczy i o cud wołał do niebios.
Nie wyszło może z pamięci czytelnika, że na parę minut przed dostrzeżeniem poruszenia opryszków, Quasimodo, oglądając Paryż z wysokości swój dzwonnicy, jedno tylko jedyne w całém mieście dojrzał światełko. Pobłyskiwało ono przez szybę górnego piętra wyniosłéj i ciemnéj budowy, położonéj tuż obok bramy Świętego Antoniego. Gmachem tym była Bastylia; gwiazdką w szybie, świeczka Ludwika XI-go.
Król Ludwik XI w istocie od dwóch dni bawił w Paryżu. Nazajutrz odjechać miał do swojéj twierdzy w Montilz-les-Tours. Od dawien dawna weszło już było u niego we zwyczaj odwiedzać przezacną stolicę swojego państwa bardzo tylko rzadko i na bardzo krótko; dokoła siebie nie czuł tu bowiem dość norek, szubienic, ni łuczników szkockich.
Dnia tego przeniósł się właśnie na nocleg do Bastylii. Wielka sypialna komnata, jaką miał w Luwrze, pięć sążni długa i tyleż szeroka, z ogromnym piecem obciążonym dwunastoma grubemi figurami zwierząt i trzynastoma wielkiemi posągami proroków, z łóżkiem dwanaście stóp długiém i jedenaście szerokiém, nie trafiała do jego przekonania. Malał i nikł śród tyla wielkości. Król ten, poczciwy łyczak i kutwa, przenosił nad owe wymysły Bastylię, kąteczek w niéj zaciszny, maleńką swą komnatkę z sienniczkiem przytulniejszym. Bastylia była przytém bez porównania silniejszą od Luwru.
Komnatka owa, którą król sporządził sobie w głośném więzieniu stanu, dość jeszcze wszakże była obszerną, choć zajmowała ostatnie piętro jednéj z wieżyczek, wchodzących w skład głównéj baszty zamkowéj. Poddasze to, formy okrągłéj, miało posadzkę usłaną plecionkami ze słomy lśniącéj, pułapowe belki zdobne w lilie cynowe wyzłacane, z powałą na belkach kolorową, oraz ściany futrowane sutemi