— Aa! — mruknął prostodusznie, jakby to sobie nagle i po raz pierwszy przypomniał — Wilhelm de Harancourt, przyjaciel pana kardynała Balue. Poczciwe to biskupisko!
Po kilku zwrotach po przez lochy baszty, drzwi królewskiego ustronia, otwarłszy się przed pięciu osobami, poznanemi na początku niniejszego rozdziału, zaraz za niemi znowu się zamknęły, i każdy wrócił na swoje miejsce do swoich rozmów cichych, do swéj postawy.
Podczas nieobecności króla, złożono na stole kilka depesz, których pieczęcie monarcha sam połamał, poczém wnet zabrał się do ich odczytania. Szybko przebiegłszy oczyma jednę po drugiéj, dał znać ręką Olivierowi, który snać przy jego boku grał role ministra, by wziął pióro do ręki, i sam począł wraz, nie wspominając nie o treści listów, dyktować mu głosem cichym odpowiedzi na takowe, które ten pisał, klęcząc niewygodnie przy stole.
Wilhelm Rym zerkał oczyma.
Król wymawiał tak cicho, że Flamandczycy zaledwie z tego słyszéć mogli od chwili do chwili urwany jaki i niezrozumiały kawałek, w rodzaju następujących:
„...Miejsca żyzne popierać handlem, a niepłodne rękodzielniami...
Pokazać magnatom angielskim cztery nasze wielkie moździerze: Londyn, Brabant, Bourg-en-Bresse, Saint-Omer... Puszki sprawiły, że wojny prowadzą się teraz rozumniéj... Do rąk W-go do Bressuire, naszego przyjaciela... Wojsko nie może się utrzymać bez kontrybucyi...
Podniósł raz głos:
— Przez Bóg żywy! Jego miłość król sycylijski pieczętuje swe listy na żółtym wosku, jakoby król Francyi. Źle może czynimy, że mu to pozwalamy. Zacny mój kuzyn burgundzki nie siał wszak herbami między tłuszcze ladajakie. Wielkość domów stoi zachowaniem i pieczą prerogatyw. Zanotuj to, kumie Olivier.
Innym znów razem:
— Oho-ho! jest co w rękę wziąć — mówił. — Czegóż to od nas żąda brat nasz imperator? — I przebiegał listy oczyma, przerywając sobie czytanie monologiem głośnym: „Ani słowa! Niemcy są tak wielkie i potężne, że uwierzyćby trudno... Ale nie zapominajmy o starém przysłowiu: Najpiękniejszém na świecie hrabstwem jest Flandrya, najpiękniejszém księztwem Medyolan, najpiękniejszém królestwem Francya... Cóż, nieprawda, mości posłowie flamandzcy?
Tą razą, to już i Coppenole pokłonił się razem z Wilhelmem Rymem. Pogładzono niedźwiedzia pod łopatkę patryotyczną.
Jedna z ostatnich depesz chmurnie ściągnęła brwi Ludwikowi.
— A toż-by co? — zawołał. — Skargi i kłótnie przeciwko załogom naszym w Pikardyi! „Olivier, pisz mi natychmiast do pana marszałka Rouault... Że się karność rozprzęga... Że
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/388
Ta strona została przepisana.