kompanie ordynansowe, szlachta z ruszenia, wolne-łuczniki i Szwajcarowie, czynią krzywdy bezmierne sławetnym i pracowitym... Że panowie dowódzcy, nie kontentując się czém Bóg dał w chacie kmiecia, zmuszają go kijami i cięgami do kupowania w mieście wina, ryby, korzeni i wszelakich innych rzeczy zbytkownych.. Że król i pan nasz świadom jest wszystkiego... Że wolą jest naszą i postanowieniem niezłomném ochraniać lud nasz od przykrości, złoczyństw i zdzierstw nieprawych... Że tak miéć chcemy i rozkazujemy, przez Bóg żywy!... Że krom tego, nie g’woli i nie g’łasce naszéj jest, ażeby jaki dudarz, balwierz, lub pachołek zbrojny, nosił się jako książę w bławatach, szkarłatach i pierścieniach złotych... Że próżność taka przeciwną jest przykazaniom Bożym... Że się my sami kontentujemy, my szlachcie z pradziada, żupanikiem sukiennym po szesnaście soldów łokieć paryzki... Że panowie ciury, oni także doskonale-by na tém poprzestać mogli... Wiadomém czynimy i ogłaszamy... Panu Rouault, przyjacielowi naszemu... Dobrze. Pieczęć.”
List ten dyktował głośno, tonem mocnym i ustępami urywanemi. W chwili, gdy kończył, drzwi się otworzyły, dając przejście nowéj osobistości, która wpadła do komnaty zdyszana, wołając:
— Najjaśniejszy Panie! Najjaśniejszy Panie! rebelia ludowa w Paryżu!
Surowe oblicze Ludwika XI skurczyło się i drgnęło; lecz całe, postrzedz się dające wzruszenie, przemkło wraz błyskawicą. Król podniósł tylko głowę i powiedział z groźnym spokojem:
— Kumie Jakóbie, za gwałtownie wchodzisz.
— Najjaśniejszy Panie! bunt w mieście! — powtórzył kum Jakób zasapany.
Król się podniósł z siedzenia, silnie uchwycił nowoprzybyłego za ramię, i nachyliwszy się mu do ucha, rzekł z utajonym wybuchem gniewu, a spoglądając zézem na Flamandów:
— Milcz-że! lub mów z cicha.
Nowoprzybyły zrozumiał i począł szeptanym głosem żywą jakąś i ruchliwą opowieść, któréj król słuchał z najzupełniejszą krwią zimną, podczas gdy Wilhelm Rym zwracał uwagę Coppenole a na oblicze i strój opowiadającego, na jego kaptur futrzany, capucia fourrata, na płaszczyk krótki, epitogia curta, na suknię z czarnego aksamitu, oznajmującą jednego z marszałków królewskiéj izby obrachunkowéj.
Zaledwie osobistość zdołała złożyć parę objaśnień, gdy naraz Ludwik XI parsknął śmiechem wesołym i szczerym...
— Doprawdy? — wołał — czemuż nie mówisz głośno, kumie Coictier! Cóż ci jest, ochrypłeś, że tak szepczesz z cicha? Boga i Najświętszéj Pannie wiadomo, że nie mamy nie do ukrycia przed miłymi nam gośćmi posły flamandzkiemi.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/389
Ta strona została przepisana.