Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/393

Ta strona została przepisana.

— Hultaj, proszę jegomości.
— Po co-żeś lazł do tego zakazanego rozruchu?
Hołotnik machał rękami i patrzał na króla wzrokiem osowiałym. Była to jedna z owych pał tępych, w których rozsądkowi równie wygodnie, jak światłu pod korcem.
— Nie wiem — odrzekł. — Szli, to i ja poszedłem.
— Czy czasem nie chcieliście napaść i zrabować swojego pana, Starostę Pałacu?
— Wiem, że coś chcieli wziąć u kogoś. Ot i wszystko.
Jeden z łuczników pokazał królowi nóż ogrodniczy, znaleziony przy hultaju.
— Czy to twoja broń? — badał król.
— A tak, proszę jegomości, bo ja ogrodnik.
— Ten zaś człowiek, to twój towarzysz? Poznajesz go? — spytał Ludwik XI, wskazując na drugiego jeńca.
— Nie. Nie znam go.
— Dość — powiedział król. I dawszy znak palcem milczącemu drabowi, nieruchomie stojącemu u drzwi, na którego zwracaliśmy już uwagę czytelnika: — Kumie Tristanie — zawołał — masz oto, to dla ciebie.
Tristan Hermita pokłonił się. Dał cichy rozkaz dwom łucznikom, którzy wyprowadzili wnet biednego ogrodnika.
Król zbliżył się tymczasem do drugiego jeńca, z którego się pot lat kroplami.
— Nazwisko twe?
— N. Panie, Piotr Gringoire.
— Rzemiosło?
— Filozof, najjaśniejszy panie.
— Jakżeś sobie pozwolił, niecnoto, iść oblegać przyjaciela naszego pana Starostę Pałacu, i co masz do powiedzenia o téj ruchawce ludowéj?
— Najjaśniejszy panie, nie należałem do niéj.
— Ach ty dudo słomiana! alboż cię czaty nie pochwyciły w łajdackiéj téj kompanii?
— Nie, najjaśniejszy panie; zaszła pomyłka. Fatalność czysta. Tragedye piszę. Najjaśniejszy panie, błagam Waszéj Królewskiéj Mości, byś mnie łaskawie wysłuchać raczył. Jestem poetą. Taka już melancholika ludzi mojego stanu, że chodzą po ulicach w nocy. Szedłem właśnie tamtędy tego wieczora. Traf straszliwy. Niesłusznie mnie przytrzymano; nie winienem téj burdy domowéj. Wasza Królewska Mość widzi, że mnie szałasznik nie poznał. Zaklinam Waszą Królewską...