— Uf! — zawołał Gringoire — ot wielki król!
I z obawy odwołania rozkazu rzucił się ku podwojom, które Tristan odemknął przed nim niechętnie i nachmurzony. Łucznicy wyszli z nim razem, pchając go przed sobą pięściami i halabardami, co jednak Gringoire zniósł z całym spokojem filozofa-stoika.
Dobre usposobienie króla, od chwili gdy mu oznajmiono bunt przeciwko staroście, przebijało we wszystkiém. Niesłychane owo ułaskawienie nie było jedną z najmniejszych tego oznak. Tristan Hermita stał w kątku ze ściśniętą mordą buldoga, któremu kawał mięsa pokazano, a nie dano.
Król wybębniał tymczasem wesoło palcami na poręczach swego krzesła, marsza pont-audemarskiego. Był to monarcha skryty, lecz daleko łatwiéj umiejący taić swe zgryzoty, niźli swą radość. Zewnętrzne te objawy zadowolenia przy każdéj dobréj nowinie, bardzo téż daleko szły niekiedy; i tak na wiadomość o śmierci Karola Śmiałego, Ludwik XI posunął się aż do ofiarowania srebrnych poręczy ołtarzowi Św. Marcina w Tours; przy wstąpieniu na tron, uniósł się aż do zapomnienia wydania rozkazów, by ciało ojca pogrzebane zostało.
— No i cóż, Najjaśniejszy Panie — odezwał się naraz Jakób Coictier — i gdzież się to podział złośliwy ów atak choroby, dla którego Wasza Królewska Mość kazała mię wołać?
— O, naprawdę mój kumie — odrzekł król — cierpię niezmiernie; w uszach mi dzwoni, w piersi zaś czuję żary, jakby kto darł tara rozpalonemi grabiami.
Coictier wziął rękę króla i począł mu puls macać z wyrazem pojętnym i znawczym.
— Patrz, Coppenole — szeptał Rym pończosznikowi na ucho —
Masz go tu całego: między Tristanem a Coictier. Dla niego lekarz, dla innych kat.
Badając tętnice królewskie, Coictier przybierał wyraz coraz trwożliwszy. Ludwik XI patrzał nań z niepokojem. Coictier zasępiał się widocznie. Zacny człeczyna, okrom choroby króla, żadnéj innéj dzierżawy nie posiadał, Wyzyskiwał to co miał jak mógł najlepiéj.
— Oho! — mruknął nareszcie — jakoś w rzeczy saméj...
— Nieprawdaż? — mówił król przelękniony.
— Pulsus creber, anhelans, orepitans, irregularis — ciągnął lekarz.
— Przez Bóg żywy!
— Trzech dni dość temu lichu, by najmocniejszą konstytucyę...
— Panno Najświętsza! — zawołał król — A środek, kumie?
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/396
Ta strona została przepisana.