Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/397

Ta strona została przepisana.

— Myślę nad nim właśnie, Najjaśniejszy Panie.
Kazał Ludwikowi XI pokazać język, kiwał głową, krzywił się, tupał nogami. A śród tych swoich kurczów dziwacznych, rzekł naraz:
— Bodaj cię! zapomniałem nadmienić Waszéj Królewskiéj Mości, że jest jedno wolne miejsce podskarbiego w dobrach stołowych, i że mam bratanka.
— Daję podskarbstwo bratankowi twemu, kumie Jakóbie — odrzekł król — ale uwolnij mię od tego ognia pod pachami.
— Ponieważ jesteś tak łaskawym, Najjaśniejszy Panie — dodał lekarz — mam tedy nadzieję, że mi pomożesz skończyć nareszcie i dom ten przy ulicy Saint-André-des-Arcs.
— Jak? — spytał król.
— Ostatni już denar wyciągam ze szkatuły, Najjaśniejszy Panie — rzecz swą wykładał daléj lekarz — a byłoby doprawdy smutném, gdyby dom pozostać miał bez dachu. Nie chodzi tu zaprawdę o dom sam, prosty najzupełniéj i całkiem mieszczański, lecz o malowidła Jehana Fourbault, umilające onego stropy. Szkoda-by téj Dyany lecącéj w obłokach, tak doskonałéj, tak miluchnéj, tak delikatnéj, co ma układ tak naturalny i niewymuszony, czoło tak wybornie uwieńczone półksiężycem, płeć tak białą i miękką, że doprawdy pokusie oprzéć się nie mogą ci, co na nią patrzą ciekawie. Jest tam również Ceres. To także bóstwo przecudne. Siedzi na snopach zboża, z przepaską kłosów na głowie, przetkaną bławatkami i inném kwieciem. Trudnoby o coś miłośniejszego nad jéj spojrzenie, o coś pulchniejszego i okrąglejszego nad jéj nóżkę, o coś szlachetniejszego nad wyraz jej twarzy i o coś lepiéj ułożonego nad fałdy jéj spódniczki. Jest-to piękność jedna z najczystszych i najdoskonalszych, jakie pędzel stworzył kiedykolwiek.
— Oprawco! — mruknął Ludwik XI — i dokąd to zmierzasz?
— Potrzebuję dachu nad temi malowidłami, Najjaśniejszy Panie, a lubo to rzecz wcale drobna, pieniędzy mi akurat zabrakło.
— I ileż to tam tego, ten twój dach?
— Et, prosty dach miedziany, w rzeźby historyczne i złocenia, dwa tysiące liwrów, najwięcéj.
— Ach morderca! — zawołał król. — Każdy ząb, który mi wyrywa, jest dyamentem.
— Będę miał dach? — spytał Coictier.
— No, niech cię piorun!... będziesz, tylko wylecz.
Jakób Coictier pokłonił się głęboko i wyrzekł:
— Najjaśniejszy Panie, repercussivum cię zbawi. Przyłożymy ci na krzyże wielkie defensivum, złożone z maści oliwnéj, smołki armeń-