Jest-to gąbka do wysysania pieniędzy, zarzucona na lud. Kiszka jego oszczędności wydyma się kosztem wszystkiego, co ją zblizka lub zdala otacza. Ztąd to i najpospolitsza skarga na strasznie ciężkie czasy, staje się wraz u niego szemraniem przeciwko panującemu. Za panowania tego słodko-pobożnego „najjaśniejszego...“ gną się haki od wisielców, gniją pieńki od krwi ściętych, pękają więzienia niby brzuchy od przeładowania. Król ten ma dwie ręce: jednę do brania, drugą do wieszania. Jest-to prokurator wielmożnego pana Podusznego i jaśnie wielmożnéj pani Pogardzielnéj. Wielcy odzierani są z dostojeństw swoich, mali gnieceni coraz większym powinności naborem. Władca to nadmierny. Nie lubię tego monarchy. A ty, mój mistrzu?
Człowiek w czerni dał poecie swobodne pole do popisów oratorskich. Sam nie przestawał walczyć z gwałtownemi i ściśniętemi wirami rzeki, kotłującemi między przodem okrętowéj nawy Grodu, a sterniczém zakończeniem wyspy Notre-Dame, zwanéj dziś wyspą Św. Ludwika.
— Ale, ale mistrzu! — jął znów Gringoire nagle. — W chwili gdyśmy wchodzili na plac przedkatedralny przez tłumy wściekłych hołotników, Wielebność wasza zauważyła zapewne małego owego nieboraka, któremu garbusek, ów wasz dzwonnik głuchy, zabierał się do roztrzaskania mózgu o podnóże galeryi królewskiéj. Mam wzrok krótki i nie mogłem biedaka rozpoznać. Ktoby to mógł być, mistrzu?
Nieznajomy nie odrzekł ani słowa. Ale naraz przestał wiosłować, ręce mu opadły bezwładnie, głowa zwisła na piersi, i Esmeralda posłyszała, jak westchnął chrapliwie i ciężko. Ją dreszcz przejął; znanemi jéj się wydały te westchnienia.
Łódka zostawiona saméj sobie zawróciła w tył i płynęła czas jakiś z wodą. Lecz człowiek w czerni opamiętał się w końcu, porwał znowu za wiosła i daléj piął się pod wodę. Okrążył przylądkowy cypel wyspy notre-damskiéj, i kierował się ku przystani Siennego-rynku.
— Aha! — powiedział Gringoire — mamy oto, tam w dali, dwór Barbeau... Spójrz-no, mistrzu. Czy widzisz ty gromadę dachów czarnych, tworzących kąty dziwaczne, hen na prawo, pod ową kupą obłoków nizkich, łukowatych, pogmatwanych i brudnych, śród których księżyc zmiażdżony rozmazał się jak żółtko rozbitego jaja? Śliczny to dworek. Jest tam kapliczka uwieńczona sklepieniem pełném ozdób wybornie ciętych. Po nad tém, daje się widziéć dzwonniczka przeświecająca się misternemi rzeźby. Znajduje się tam również ogród ciekawy, składający się z sadzawki, ptaszyńca, zakola ech, alei gier, labiryntu, zwierzyńca, i bezmiaru grot ciemnych, wielce miłych bogini Venus. Jest tam takoż pocieszne drzewo Wybujałką zwane, z powo-
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/412
Ta strona została przepisana.