Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/413

Ta strona została przepisana.

du że się pod niém odbywały schadzki pewnéj sławnéj księżniczki z konetablem Francyi, rycerzem wcale urodziwym i okrzesanym wielce... Niestety, my jacyś tam filozofowie tak się mamy do konetablów, jak główka kalafiorów lub wiązka rzodkiewki do ogrodu luwrskiego. Ostatecznie jednak, cóż to kogo ma martwić? życie ludzkie dla maluczkich czy dla możnych jednako się plecie, raz źle, drugi raz troszkę gorzéj. Każda chwilowa radość kończy się długim smutkiem, po daktylu, spondej... Mój mistrzu, muszę ci opowiedziéć ową historyjkę dworca Barbeau. Skończyło się to wszystko bardzo tragicznie, śmiercią. Rzecz działa się w r. 1819, za panowania Filipa V, najdłuższego z królów francuzkich. Sens moralny powieści taki, że pokusy ciała są zgubne i zwodnicze. Nie wpatrujmy się zbyt mocno w oblicze żony bliźniego, jakkolwiek ponętne widoki podsuwała-by nam wyobraźnia. Nieczystość jest pojęciem strasznie swawolném. Występek przeciw dziesiątemu przykazaniu jest ciekawością rozkoszy bliźniego... No, ale niech go tam licho! czy słyszycie, jak wrzawa wzrosła?
Hałas w rzeczy saméj wzmagał się około kościoła Najświętszéj Panny. Słuchali. Najwyraźniéj dochodziły ich okrzyki zwycięzkie. Naraz sto pochodni odbijających światła od hełmów i kolczug rycerskich zabłysły na katedrze, po wszystkich jéj zagłębieniach i wypukliznach, na wieżach, po galeryach, pod obłąkowemi filarami. Pochodnie te zdawały się szukać kogóś czy czegóś; a niebawem odległe owe wrzaski ostro się obiły o uszy uciekających: — „Cyganka! — wołały głosy — czarownica! śmierć cygance!“
Nieszczęśliwa ukryła twarz w dłoniach, a nieznajomy z konwulsyjnym wysiłkiem posuwał łódź w stronę wybrzeża. Filozof nasz tymczasem w dumania się pogrążył. Przyciskał kozę rękami do piersi, i odsuwał się nieznacznie od cyganki, która coraz bardziéj ku niemu się tuliła, jako ku jedynéj już swojéj ochronie.
Pewném jest, że Gringoire znajdował się w wielkiéj rozterce ducha. Rozmyślał, ważył i przeważał w swéj głowie wszystkie możebne koleje dalszych losów, najprzód téj saméj biednéj kozy, która wedle ustaw istniejących również byłaby powieszoną, gdyby się w ręce sprawiedliwości napowrót dostała; a potém i téj niemniéj biednéj cyganki.. Szkoda, zaiste, niepowetowana! zwłaszcza co do téj rozumnéj a nieszczęśliwéj Dżali, szkoda tém boleśniejsza, że dwie naraz skazane na jego barkach, to ciężar za wielki... a i niepotrzebny zresztą, skoro towarzysz jego chętnie gotów byłby zająć się cyganką. Myśli jego toczyły z sobą walkę, w któréj on, jako Jowisz w Iliadzie, to stawał raz po stronie Dżali, to znowu przechodził na stronę Esmeraldy, a spoglądając kolejno na jednę i drugą oczami pełnemi łez, szeptał z cicha drżącemi usty: