Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/416

Ta strona została przepisana.

światłami i hałasem; na brzegu zaś przeciwległym biegała służba zbrojna z pochodniami i okrzykami: — Cyganka! gdzie jest cyganka? Śmierć! śmierć!
— Widzisz tedy dobrze, że cię ścigają, i że nie kłamię... Ja cię kocham... Nie otwieraj ust; lepiéj się nie odzywaj, jeśli masz powiedziéć, że mię nienawidzisz. Zdecydowany jestem nie słuchać już tego... Ocaliłem cię przed chwilą... Mogę cię ocalić zupełnie. Wszystko przygotowane. Chciéj tylko. Od ciebie zależy. Nie cofnę się przed niczém.
Zatrzymał się gwałtownie. — Nie, nie to chciałem powiedziéć.
I zerwawszy się z miejsca wraz z cyganką, któréj nie puszczał, zbliżył się pod sam szafot i rękę ku niemu wyciągnął.
— Wybieraj: ja, lub to — wyrzekł chłodno.
Cyganka wyrwała się mu z rąk i upadła do stóp szubienicy, rękami obejmując podporę tę straszną; poczém piękną swą głowę wpół odwróciwszy ku mnichowi, spojrzała nań z po za ramienia, Rzekłbyś męczennica u podnóża krzyża. Mnich stał nieruchomie, ze wzniesionym wciąż ku szubienicy palcem, milczący, wyprostowany jak posąg marmurowy.
Cyganka rzekła doń nareszcie:
— Jesteś dla mnie wstrętniejszym jeszcze, niż ta szubienica L...
Ręka mu wtedy opadła z wolna i oczy z rozpaczą w bruk wlepił.
— Gdyby te kamienie mogły mówić — wyszeptał — powiedziałyby niezawodnie, że oto człowiek prawdziwie nieszczęśliwy!
Zabrał głos znowu. Młoda dziewczyna, na kolanach przed szubienicą i cała długiemi włosy okryta, nie przerywała mu wcale. Mówił teraz tonem żałosnym i słodkim, który w dotkliwéj był sprzeczności z wyniosłą surowością jego rysów.
— Ja cię kocham. O! jakże to straszna, bo rzetelna prawda! I nic-że się nie przebija z tego ognia, co mi serce pali? Niestety! młoda dziewczyno, trawi mię on dniem i nocą, tak, dniem i nocą...Czyż to nie zasługuje na litość? Jest-to miłość dnia i nocy, powiadam ci; jest-to tortura... O! za wiele cierpię, moje biedne dziécię!... Upewniam cię, godne to współczucia. Widzisz, mówię do ciebie łagodnie. Chciałbym, abyś nie miała więcéj téj odrazy do mnie... Zresztą, jeżeli człowiek kocha kobietę, jegoż-to wina?... 0! mój Boże!... Jakto! więc nigdy już mi nie przebaczysz? Wiecznie nienawidziéć mię będziesz? Więc już nie ma nadziei! Ta to myśl, widzisz, czyni mię złym i odrażającym w moich własnych oczach!... Nie patrzysz nawet na mnie! Myślisz, być może, o czémś inném, podczas gdy mówię do ciebie drżący na progu naszéj wieczności!... Przedewszystkiém, nie wspominaj mi o tym rotmistrzu!... Jakto! jabym się gotów był rzucić do nóg twoich; gotów byłbym całować — już nie twoje