Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/418

Ta strona została przepisana.

dłych policzkach, i z osłupieniem spoglądał chwil kilka na swe zwilżone palce...
— Jakto! — wyszeptał — płakałem?
A odwracając się raptownie do cyganki, dodał z niewysłowioną boleścią:
— Niestety! obojętnie patrzyłaś na mnie, kiedym płakał! Dziecko, czy wiesz, że łzy te są lawą? Więc to prawda? człowiek nienawidzony niczém, niczém już wzruszyć nie może osoby nienawidzącéj?... O! tybyś się śmiała, widząc mię umierającego. Ale ja, nie, ja nie chcę patrzéć na śmierć twoją! Jedno słowo, jedno słowo przebaczenia! Nie mów mi, że mię kochasz, powiedz mi tylko, że przyzwalasz: to wystarczy, uratuję cię. W przeciwnym razie... O! czas schodzi. Błagam cię na wszystkie świętości, nie czekaj, aż znów się stanę głazem, jak ta szubienica, która także się ciebie domaga! Pomyśl, że trzymam w méj dłoni nić twego i mego życia, że jestem szalony... to okropne!... że mogę wszystko zniweczyć i że pod nami otwiera się przepaść bezdenna, w któréj mój upadek będzie cię prześladował, nieszczęsna, przez całą wieczność! Jedno słowo dobre! powiedz jedno słowo! jedno tylko słowo!
Młoda dziewczyna otworzyła usta do odpowiedzi. Zakonnik rzucił się przed nią na kolana, aby z uwielbieniem usłyszéć głos, być może wzruszony, jaki miał wyjść z jéj ust. Cyganka powiedziała:
— Jesteś mordercą!
Zakonnik z wściekłością porwał ją w objęcia i zaczął śmiać się śmiechem straszliwym.
— A więc, tak! morderca! — rzekł — a jednak będziesz moją, Nie chcesz mię miéć za niewolnika, będziesz mię miała za pana. Będziesz moją! Mam jaskinię, do któréj cię zaciągnę. Pójdziesz za mną, będziesz musiała pójść, albo cię wydam! Trzeba umrzéć, moja piękna, lub zostać moją! należéć do nikczemnika! do przeniewiercy! do mordercy... należéć od téj właśnie nocy, słyszysz ty to?... Hej! bądźmy weseli, ucałuj mię, waryatko! Grób, albo moja miłość!
Oczy mu się iskrzyły namiętnością i szałem. Zaślinione usta czerwieniły szyję młodéj dziewczyny. Ona szamotała się w jego uściskach. Frollo pokrywał ją zapienionemi pocałunkami.
— Nie kąsaj mię, potworo! — krzyczała. — O! co za obrzydliwy mnich! puść mię! Wyrwę ci z głowy wszystkie twoje ohydne włosy i w twarz ci garściami będę je ciskała!
Klaudyusz zarumienił się, pobladł, odstąpił i wpatrzył się w nią ponuro. Cyganka sądziła, że odniosła zwycięztwo i mówiła daléj:
— Powiadam ci, że należę tylko do Phoebusa, że Phoebusa jednego kocham, że tylko Phoebus jest pięknym! Tyś stary i brzydki! Precz!