Zakonnik wydał krzyk gwałtowny, jak nieszczęśliwy, którego piętnują rozpaloném żelazem.
— Umieraj więc! — zawołał zgrzytając zębami.
Cyganka ujrzała przerażające jego spojrzenie i chciała uciekać.
Klaudyusz znów ją pochwycił, wstrząsnął, rzucił na ziemię i za śliczne ręce wlokąc za sobą po bruku, skierował się szybkim krokiem ku węgłowi Wieży-Rolandowéj.
S anąwszy tu, odwrócił się.
— Pytam się ciebie po raz ostatni, czy chcesz być moją?
Cyganka odpowiedziała stanowczo:
— Nie.
Wtedy krzyknął głośno:
— Gudulo! Gudalo! oto Cyganka! mścij się!
Młoda dziewczyna uczuła się nagle ujętą za ramię. Spojrzała.
Wychudła ręka wychodząca z okienka w murze, ściskała ją jak żelaznemi kleszczami.
— Trzymaj ją dobrze! — rzekł ksiądz; to zbiegła cyganka. Nie puszczaj. Idę po żołnierzy. Ujrzysz jak ją wieszać będą.
Gardłowy śmiech odpowiedział z wnętrza muru na te krwawe wyrazy.
— Ha! ha! ha!
Klaudyusz biegiem się oddalił w kierunku mostu Najświętszéj-Panny. Odgłos przechodzącego oddziału dolatywał z tamtéj strony.
Młoda dziewczyna poznała złośliwą pustelnicę. Drżąc z trwogi, uwolnić się próbowała. Szarpnęła się, uczyniła kilka jakby przedśmiertnych, rozpaczliwych wysileń, ale worecznica trzymała ją z niezwykłą siłą. Kościste i wychudłe palce wpijały się w jéj ciało i łączyły się w około jak obręcze. Rzekłbyś, że ta ręka zrosła się naraz z ramieniem dziewczyny. Było to coś straszniejszego niż łańcuch, niż obręcz pręgierza, niż pierścień żelazny, były to kleszcze rozumne i żywe, wychodzące z muru.
Wycieńczona, upadła przy ścianie i wtedy opanowała ją bojaźń.
śmierci. Myślała o urokach życia, o młodości, o niebiosach, o słońcu, o uśmiechach przyrody, o miłości, o Phoebusie, o wszystkiém co znikło i o wszystkiém co się zbliżało, o nikczemniku, który ją wydawał, o kacie, który miał nadejść, o szubienicy, która się przed nią wznosiła. Wtedy trwogą przejęta aż do najgłębszych tajemnie bytu, usłyszała złowrogi śmiech pustelnicy, która mówiła jéj półgłosem:
— Ha! ha! ha! wisiéć będziesz!
Odwróciła się umierająca do okienka i przez kratę ujrzała dziką twarz worecznicy.
— Cóżem ci uczyniła? — spytała prawie omdlała.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/419
Ta strona została przepisana.