Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/427

Ta strona została przepisana.

tomności i pewności siebie. Nie się jakoś nie wiodło, a tu z przerażeniem postrzegała, że mówiła nie jak wypadało.
Wtém nadbiegł inny strażnik miejski, wołając: — Panie pułkowódzco, stara pokutnica zmyśla. Czarownica nie uciekła Ulicą-Baranią. Łańcuch zaciągniętym tam był noc całą, i strażnik nikogo przechodzącego nie widział.
Tristan, którego twarz zasępiała się coraz bardziéj, spytał Guduli:
— Co na to masz do powiedzenia?
Ona i temu wypadkowi usiłowała stawić czoło.
— To wielmożny panie, że nie wiem, żem się omylić mogła. Jakoż, w istocie, myślę, że się przebrała na drugi brzeg wody.
— W stronę tedy przeciwną — mówił Tristan. — Ależ nie jest prawdopodobném, by się odważyła wracać do Grodu, gdzie ją ścigano. Kłamiesz tedy, stara....
— Przytém — napomknął żołdak pierwszy — nie ma żadnéj łodzi, ani u tego, ani u tamtego brzegu.
— Wpław się rzuciła — jękła kobieta, broniąc pozycyi do ostatka,
— Alboż białogłowy mogą pływać! — wtrącił żołdak.
— Ado szatana! długoż to nas myślisz tak okłamywać? — zawołał Tristan z gniewem. Czarownicy licho nie weźmie, na jéj zaś miejscu ciebie tymczasem powieszę. Kwandransik pytałki wyciągnie ci kostkę prawdy z gardła. Chodź-no wacani za nami.
Pustelnica gorączkowo słów się tych uczepiła: — Wola wasza, miłościwy panie. Proszę, proszę. Pytałka. I owszem. Prowadźcie. Prędzéj! śpieszmy! chodźmy natychmiast! I owszem... — A tymczasem, myślała sobie, córka się moja ocali.
— Toż pochop do pytki! — powiedział Tristan. — Nic już nie rozumiem téj waryatki.
Stary pięćdziesiętnik czat o siwych włosach wystąpił z szeregów i rzekł do wojewody: — Waryatka w rzeczy saméj, panie dowódzco. Jeżeli prawda, że puściła cygankę, to nie z własnéj ochoty, gdyż znieść nie może tego plemienia. Oto już lat, piętnaście zostaję przy czatach, i każdego wieczora słyszę ją przeklinającą cyganów. Jeżeli zaś, jak się domyślam, ścigamy małę ową z kozą, to téj najbardziéj nienawidzi.
Gudula uczyniwszy wysiłek, dodała: — Téj najbardziéj.
Jednogłośne świadectwo całéj kompanii łuczników potwierdziło wojewodzie słowa starego pięćdziesiętnika. Tristan Hermita, zwątpiwszy, by się co dało wyciągnąć od pustelnicy, odwrócił się; biedna kobieta patrzyła z niepokojem gorączkowym na wojewodę, wolnym krokiem zmierzającego ku swemu wierzchowcowi.
— Nie ma co — odsapnął ten przez zęby — w drogę! Szukajmy daléj. Nie zasnę, dopóki cyganka powieszoną nie będzie.
Wahał się jednak chwilkę, zanim nogę do strzemienia włożył. Gu-