dziano go już od téj pory; nikt się nie mógł dopytać, co się z nim stało.
Następnéj nocy po powieszeniu Esmeraldy, służba mistrza oprawcy odwiązała jéj ciało od szubienicy, i wedle obyczaju odniosła do lochów Sokolo-górskich.
Sokola-góra, Montfaucon, była to, jak powiada Sauval, „najstarożytniejsza i najwspanialsza szubienica królestwa”. Między przedmieściem Temple, a przedmieściem Sw. Marcina, o sto sześćdziesiąt łokci bez mała od okopów paryzkich, o parę kuszowych strzałów od Courtille, widziéć się dawał na szczycie wyniosłości łagodnéj, nieznacznéj, dość przecie wysokiéj, by dojrzaną być mogła o mil kilka dokoła, gmach kształtów dziwacznych, dość podobny do kromlechów celtyckich, i gdzie takoż składano ofiary ludzkie.
Wyobraźmy sobie na wierzchołku gipsowego kopca przysadzisty równoległościan murowany, piętnaście stóp wysoki, trzydzieści szeroki, czterdzieści długi, z wejściem, poręczami zewnętrznemi i pomostem; na tym pomoście szesnaście potężnych słupów kamiennych, nieciosanych, prostych, trzydzieści stóp wysokich, szeregami ustawionych wzdłuż trzech na cztery ścian podmurowania, co je podtrzymywało, a połączonych z sobą u wierzchołków za pomocą grubych belek poprzecznych, obwieszanych łańcuchami; u wszystkich łańcuchów szkielety; w pobliżu, na równinie, krzyż kamienny i dwie szubienice drugorzędne, zdające się być odrastającym krzaczkiem u stóp rosochatéj matrony; po nad tém wszystkiém, w obłokach, krążące ćmy kruków; takim był Montfaucon.
Pod koniec wieku XV groźna wszechszubieniea sokolo-górska, datująca od r. 1888, mocno już podstarzała; belki próchniały, rdza pokrywała łańcuchy, pleśnią zieleniły się słupy; podmurowania z ciosanego kamienia rozchodziły się i pękały po wszystkich wiązaniach, trawą zarastał pomost, ludzką nie tykany stopą. Ale tém niemniéj strasznie dziwny ten moment rysował się na tle niebios; w nocy szczególnie, gdy słabe światełko księżyca odbijało się od tych czaszek białych, lub gdy wieczorna zawieja łańcuchami o szkielety pobrzękiwała, w mroku wszystko razem huśtając. Obecność szubienicy téj wszystkie okoliczne miejsca złowrogą pustką okryła.
Kamienne podmurowanie, służące za podstawę ohydnéj budowie, wydrążone było wewnątrz. Wykuto w niém loch obszerny, zamykany starą, rozprzęgającą się kratą żelazną; wrzucano tu nie tylko szczątki kościotrupów spadających z łańcuchów sokolo-górskich, ale i ciała zaduszonych na innych stałych szubienicach Paryża. W głębokim tym mogilniku, kędy tyle prochów ludzkich dotliwało pospołu z tyloma zbrodniami, nie mało téż i ludzi niewinnych kości swe złożyło, od Engueranda Marigni, sprawiedliwego, który zakładziny Sokoléj-góry
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/443
Ta strona została przepisana.