również z ludu. To więc i znajomość między nim a nią nastąpiła szybko, elektrycznie, rzekłbyś gębą całą. Butny docinek pończosznika flamandzkiego, poniżający dworaków, poruszył we wszystkich tych duszach plebejskich nie wiem już jakie uczucie godności, tak jeszcze niewyraźne w wieku piętnastym. Toż jako równy równego, za paniebrat pończosznik potraktował Jego Miłość kardynała! Słodka zaiste myśl dla tego łapserdactwa, przywykłego do szacunku i posłuszeństwa w obec pachołków wielmożnéj służby jaśnie wielmożnego starosty przy najprzewielebniejszym opacie od Ś-téj Genowefy, który sam z kolei był tylko koadjutorem pana kardynała!
Coppenole dumnie się skłonił Jego Eminencyi, która ze swojéj strony pozdrowiła wiele mocnego mieszczucha, nielada co znaczącego u samego nawet Ludwika XI-go. Następnie, podczas gdy Gwilhelm Rym, „mąż roztropny a złośliwy“, jak się wyraża Filip de Comines, jednego i drugiego mierzył od stóp do głowy wzrokiem wyższości i naigrawania, obaj zajęli swe siedzenia, kardynał nieco zmięszany i zakłopotany, Coppenole spokojny i wyniosły. Cokolwiekbądź — mówił może w duchu ten ostatni — równie dobry mój tytuł pończosznika, jak i wszelki inny; wié o tém Marya Burgundzka, matka téj saméj właśnie Małgorzaty, która dziś za mąż wychodzi. Co kardynał, to kardynał, ale stokroć nieraz groźniejszy pończosznik. Nie kardynał by téż to potrafił podmówić Gandawczyków do ukarania faworytów córki Karola Śmiałego; nie kardynał uzbroił swém słowem ducha tłuszczy na łzy i prośby kobiece, kiedy Jejmość księżniczka Flandryi przybyła błagać motłoch o życie dla swych protegowanych u samego podnóża ich szafotów; gdy tymczasem dość było pończosznikowi podnieść w górę swój łokieć skórzany, by zrzucić głowy wasze, Jaśnie oświeceni panowie Guy d’Hymbercourt i kanclerzu Wilhelmie Hugonet!
Ale się nie wszystko na tém skończyło dla biednego kardynała; wypadło mu do dna samego wychylić kielich goryczy, jaki dlań zgotował obowiązek towarzyszenia owym nieokrzesańcom flamandzkim.
Czytelnik nie zapomniał może bezczelnego żebraka, który na początku prologu wgramolił się był na gzemsy podwyższenia kardynalskiego. Przybycie znakomitych gości nie zachęciło go bynajmniéj do opuszczenia raz zdobytego stanowiska; przeciwnie, podczas kiedy prałaci i ambasadorowie pakowali się sposobem śledzi hollenderskich do ławek trybuny, on, nie żałując sobie wygody, najspokojniéj się roztasował przy balaskach estrady, na któréj podstawie dzielnie oparł skrzyżowane nogi. Śmiałość była niesłychaną, ale nikt jéj z razu nie zoczył, tak dalece uwaga powszechna gdzieindziéj była skierowaną. Ze swéj strony, żebrak ani baczył na to, co się tam dzieje w sali; kiwał się sobie wciąż z niedbalstwem Neapolitańczyka, i od czasu do
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/45
Ta strona została przepisana.