goście się zebrali co do jednego. Gringoire odetchnął. Aktorowie rznęli daléj jak przystało. Lecz cóż-to? Majster Coppenole, pończosznik, powstaje naraz? i czego? Gringoire uszom swoim wiary dać nie chce. Śród powszechnéj uwagi niedźwiedzisko gandawskie ni z tego ni z owego ćwiczy mówkę do tłumu w następujących szkaradnych wyrazach:.
— Sławetni mieszczanie i wielmożni obywatele paryzcy! nie wiem co my, Krzyżu Pański! robimy tutaj. Toć i ja widzę, hen tam w kącie, na szłabanie owym, jakoby ludzie jacyś zabierali się do bójki. Nie wiem, azali one to rzeczy nazywacie misteryą, ale w tém nie ma ani krzty uciechy; kłótnia na języki, nie więcéj. Oto już od kwadransa czekam na pierwszy kułak, i ani Boże daj. To są tchórze, powiadam wam, którzy się kaleczą samemi jedno połajankami. Należało sprowadzić zapaśników z Londynu lub Rotterdamu, ot! wtedy to co innego; mielibyście takie szturchańce, że z placu możnaby je było słyszéć: ale co do tych, to litość bierze. Powinniby przynajmniéj wystąpić z tańcem arabskim lub z inną jaką krotofilą. Wcale co innego mi powiedziano; obiecano weselisko błaznów i wybór królika onych. W Gandawie my również mamy swego króla trefnisiów, i pod tym względem wcaleśmy w tyle nie pozostali, Krzyżu Pański! Ale u nas dzieje się to inaczej trochę. Zbieramy się, jak i tutaj, hurmą; po czém każdy z kolei wysadza głowę z umyślnego otworu i tak gębę zebranym pokazuje; ten który się najohydniéj wyszczerzy, bywa ogłoszony królem przy okrzykach całego zebrania. Ot jak! Zabawa jest niezmiernie pocieszna. Czy chcecie, żebyśmy wybrali królika sposobem naszym, gandawskim? Będzie to w każdym razie rzecz mniéj nudna, niż słuchać tych tam gadanin. Jeżeli i ichmościowie ze szłabana chcą z grymasami swoimi w otworze się pokazać, to i owszem, przyjmiemy ich do gry. Cóż o tém powiadacie, sławetni panowie? Mojem zdaniem, znajdą się tu dostatecznie grubiańskie próbki tak z płci jednéj, jak drugiéj, byśmy się sobie pośmiać mogli z flamandzka, a i twarze nasze zanadto są brzydkie, byśmy nie mieli liczyć na grymas wyborniejszy.
Gringoire zamierzył był odpowiedziéć na przemówienie, ale mu słowa zastrzęgły w gardzieli z osłupienia, gniewu i oburzenia. A przy tém, wniosek ukochanego już pończosznika z takim zapałem przyjęty został przez tych mieszczuchów, którym schlebił tytuł wielmożnych, że wszelki opór pozostaćby musiał bezskutecznym. Nie było innéj rady, tylko się poddać prądowi. Gringoire zakrył sobie oblicze obiema rękami, bo mu nawet szczęście na tyle nie dopisało w życiu, by miał czém głowę sobie osłonić, na wzór Agamemnona Tymantejskiego.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/51
Ta strona została przepisana.