Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— Mówi gdy chce — odrzekła staruszka — stał się głuchy od ustawicznego dzwonienia. Niemym nie jest.
— To wada — zauważył Jehan.
— Jest i druga — dodał Robek Poussepain — ma jedno oko za wiele.
— A nie, przepraszam — odparł tu Jehan. — Jednooki bardziéj jest ograniczonym niż ślepy. Wié czego mu nie dostaje.
Tymczasem, co było w tłumie żebraków, lokajów i rzezimieszków, pobiegło processyonalnie w towarzystwie żaków, szukać po szafach palestrzańskich korony papierowéj i igraszkowego ornata, tradycyjnie przeznaczonych dla nowowybranego króla niewartów. Quasimodo dał się w nie oblec najspokojniéj z pewnego rodzaju powolnością zarozumiałą i dumną. Wsadzono go następnie na nosze cackami upstrzone, niby na stolec królewski. Dwunastu urzędników bractwa błaznów porwało go z całym tym aparatem na swe barki. Quasimodo ani mrugnął; szczególna tylko jakaś radość, wzgardliwa a gorzka, rozlała się po całéj jego twarzy trędowatéj, w chwili, gdy ujrzał u nóg swych pogmatwanych wszystkie te głowy mężczyzn urodziwych, tęgich, wyprostowanych. Poczém, wyjąc i skacząc, zbiorowisko owo oberwańców ruszyło w pochód, by obiedz najprzód wedle zwyczaju wewnętrzne galerye pałacu sprawiedliwości, zanim się następnie wyleje na ulice i place miejskie.

VI.Esmeralda.

Z zachwyceniem przychodzi nam oznajmić tym razem czytelnikom, że podczas całéj opisanéj powyżéj sceny, Gringoire i jego sztuka trzymały się najwyborniéj. Napierani przez autora, aktorowie nie przestali wygłaszać jego dyalogu, a on nie przestał go słuchać. Dawszy za wygraną hałasom, postanowił wytrwale prowadzić rzecz aż do końca, w niezłomnéj wierze poprawy i przychylnego zwrotu opinii publicznéj. Promyk ów nadziei ożywił się jeszcze, skoro poeta ujrzał, że Quasimodo, Coppenole, wraz z ogłuszającą czeredą króla błaznów, mieli się ku wyjściu z wielkiéj komnaty. Tłum rzucił się w ślady pochodu.
— Chwała Bogu — rzekł Gringoire do siebie — rozproszą się nareszcie wszystkie te mgły, spłyną wszystkie te fusy towarzyskie.
Na nieszczęście, mgłą i fusami była publiczność cała. W mgnieniu oka, sala pustką zaległa. Jak wymiótł.
Mówiąc bez przesady, zostało jeszcze kilku widzów, zmęczonych snać hałasem; tu luzem, tam w gromadkach, otaczających słupy, spostrzedz mogłeś niejednego starca, dziecię niejedno; gdzie niegdzie były nawet kobiety. Szczególniéj u uszaków okien często gęsto spo-