Gringoire spojrzał. Zdarzenie, niestety, było aż nadto prawdziwém. Wszelka komunikacya między węzłem a rozwiązaniem sztuki przeciętą została.
— Smarkacz — mruknął Gringoire. — I po cóż on zabrał drabinę?
— Po to, by popatrzéć na Esmeraldę — rzewnie odpowiedział Jowisz. — Aha, rzekł, otóż drabinka niczém nie zajęta, — i porwał.
Cios to był ostatni. Z poddaniem się zniósł go Gringoire.
— Pal was djabli! — powiedział komedyantom — zapłaceni będziecie, jeśli mi zapłacą.
Dopiéro wtedy zabrał się do odwrotu, z głową spuszczoną, ale ostatni, jako wódz, który się dzielnie trzymał usque ad finem.
I schodząc powoli po stromych krużgankach pałacu:
— Ani słowa — cedził do siebie przez zęby — piękne stado osłów i urwisów, ci Paryżanie; zbierają się na misteryum, i nie słuchają go wcale! Zajmowali się wszystkiém a wszystkiém, o czémbys nie pomyślał: Clopinem Trouillefou, kardynałem, Coppenole, Quasimodo, czortem rogatym, a sztuką, a dyalogiem, a Najświętszą Panną Maryą ani w ząb. O dałbym ja wam najświętsze, gałgani jacyś, gdybym był wiedział! A zemną? a ja? przybyłem patrzéć na oblicza, a widziałem tylko karki! jestem poetą, a sukces miałem aptekarski! Prawda, że sam Homerus włóczył się niegdyś za jałmużną po miasteczkach greckich; prawda, że i Nazon zmarł na wygnaniu śród Chazarów. Z tém wszystkiém, powtarzam, niech mię djabli żywcem ze skóry obedrą, jeżeli wiem co oni chcieli powiedziéć tém swojém: Esmeralda! A najprzód: ciekawym co to za wyraz?... Cyganerya, ani wątpić!
W Styczniu noc wcześnie nadchodzi. Ściemniało już na dworze, gdy Gringoire opuścił Pałac. Mrok ten zapadłego wieczora był mu po sercu; pragnął czémprędzéj zasunąć się w jaką odludną i cichą uliczkę, by módz swobodnie zatopić się w myślach, i aby filozofia pierwszy położyła plaster na ranę poety. Filozofia jedynym mu zresztą była przytułkiem. Do mieszkania, które zajmował przy ulicy Grenier-sur-l’Eau, naprzeciw przystani Siennéj, nie śmiał już i zaglądać po tak jawnym upadku walnéj swéj próby teatralnéj. Przeli-