pendentów i aplikantów palestranckich u drzwi jednego z marszałków trybunału, na cześć i pamiątkę uroczystego dnia. Gringoire heroicznie zniósł nową tę przygodę; podniósł się i dopadł do brzegu rzeki. Zostawiwszy za sobą wieżyczkę cywilną i wieżę kryminalną, minąwszy oraz, śród wybrzeży nie brukowanych, których błoto po kostki mu dochodziło, wielki mur ogrodów królewskich, znalazł się na zachodnim cyplu Starego Miasta i jął czas jakiś przypatrywać się wysepce Wypasaczy krów, zajętéj późniejszemi czasy pod konny bronzowy posąg Henryka IV-go na Nowym Moście. Wysepka przedstawiła mu się w cieniu, jako ciemna massa lądu, położona z drugiéj strony wązkiego prądu wody białawéj, i prądem tym od niego odgrodzona. Przy blasku drobnego światełka ztamtąd promieniejącego, na wysepce można było wyróżnić rodzaj budy w kształcie ula, w któréj pastuszkowie bydła na noc się chronili.
— Szczęśliwy pastuszku krów! — myślał Gringoire, — nie śni ci się chwała i nie tworzysz dyalogów! Cóż cię obchodzą królowie żeniący się i księżniczki burgundzkie? Nie znasz innych małgorzatkowych kwiatków, okrom tych, które w swéj króbce kwietniowéj bydełku do żucia podajesz! A ja, poeta, wygwizdany i niezrozumiany, trzęsę się oto od zimna, nie mam ani feniga na opłacenie dwunastu soldów długu, a moje podeszwy tak są już cienkie, że mogłyby służyć za szyby do latarni. Ach, Bóg zapłać ci, pasterzu krów! Chatka twa przynosi ulgę mojemu oku i każe zapomniéć o Paryżu!
Z lirycznego tego uniesienia obudziła go podwójna pukawka święto-jańska, która niespodzianie huknęła z błogosławionéj onéj szopki. Była to oczywiście sprawka któregoś pastuszka, wtykającego swoje trzy grosze w wir zabaw publicznych, i ku własnéj uciesze próbującego ogni sztucznych.
Gringoire całém ciałem drgnął na nowy ów cios uczuciom swym zadany.
— Przeklęte święto! — zawołał — czyliż wszędzie będziesz mię prześladowało? Mój Boże! nawet tu u tych pastuchów!
I spojrzał na Sekwanę u stóp swych rozciągniętą, zdjęty okropną pokusą:
— O! — powiedział — jakżebym chętnie skoczył do wody, gdyby woda choć trochę mniéj była chłodną.
Wtedy to porwało go postanowienie rozpaczliwe; a mianowicie: ponieważ niepodobna mu było odczepić się ani od króla błaznów, ani od transparentów Jehana Fourbeault, ani od wiązanek powinszowalnych, ani od ognistych pochodni, ani od pukawek, zamierzył przeto pójść śmiało na spotkanie losów złowrogich i zajrzéć w samo serce pohulanek ludowych, co znaczyło: udać się na plac grevski.
— Znajdę tam może — rozważał w duchu — choć jedno jakie
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/62
Ta strona została przepisana.