Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/83

Ta strona została przepisana.

— Na moją duszę — począł Gringoire — widzę najdoskonaléj ślepych, którzy patrzą, i kulawych, którzy skaczą; lecz gdzież jest cudotwórca?
Odpowiedziano mu złowrogim wybuchem śmeichu.
Biedny poeta powiódł wzrokiem do koła. Był-to w istocie okropny ów Dziedziniec-Cudów, na którym żaden uczciwy człowiek nie pokazał się kiedy o téj porze; koło zaczarowane, w którém strażnicy grodzcy lub urzędnicy kasztelańscy przypadkowo zabłąkani, ginęli jak okruszynki śród zgłodniałych zwierząt; osada złodziejów i rabusiów, ohydna wrzodzianka na obliczu Paryża; ściekowisko, z którego się wylewała każdego poranka i dokąd się każdego wieczora chroniła stęchła rzeka występków, zepsucia, żebractwa i włóczęgostwa, zwykle zalewająca ulice stolic; ul potworny, do którego się wieczorem z łupami swemi zlatywały szersznie porządku społecznego; szpital obłudny, w którym cygan, mnich przeniewierca, uczeń w rozpuście zaprzepaszczony, hultaje i łotry wszystkich narodów, wszystkich wyznań, mahometanie, żydzi, chrześcianie, bałwochwalce, pokryci zmyślonemi ranami, żebracy za dnia, przemieniali się w nocy na zbójów; słowem jedném, ogromna szatnia, gdzie w epoce owéj ubierali i rozbierali się aktorowie wiekuistéj onéj komedyi, którą kradzież, nierząd i morderstwo odgrywają na brukach paryzkich.
Plac to był obszerny, nieprawidłowy i źle wybrukowany, jako niemal wszystkie place Paryża tamtych czasów. Gdzie niegdzie pobłyskiwały ognie, dokoła których huczały gromady dziwne. Wszystkie te kupy wiły się, kręciły, wrzeszczały, złaziły się i rozłaziły. Słyszałeś ostre śmiechy męzkie, kwilenie niemowląt, głosy kobiet. Ręce, głowy tych tłumów, czarne na tle świetlaném, wyłamywały się w tysiączne kształty. Od czasu do czasu, na ziemi, po któréj się rozpościerały odblaski świateł, zmięszane z cieniami niejasno zarysowanemi, można było spostrzedz psa, podobnego do człowieka, i człowieka podobnego do psa. Granice plemion i rodzajów niknąć zdawały się w tém zbiorowisku, jak w jakiém pandemonium. Mężczyzni, kobiety, dzieci, zwierzęta, płcie, wyrosty, choroby, oblicza, wszystko lud ów szczególny do współki, zdawało się, posiadał; wszystko się razem słaniało, tłukło, mięło, jadło i wrzeszczało; każdy brał udział we wszystkiém.
Przy niepewném, przyćmioném i urywaném migotaniu odblasków ogniowych, Gringoire, acz skłócony wewnątrz, postrzegł przecież na okolutko niezmierzonego placu ohydne czworościenne jego ogrodzenie ze starych chałup, których facyaty pośniedziałe, poodrapywane, pryszczate, wyszczerzone każda jednym lub dwoma oświetlonemi otworami, wydały mu się w cienistéj zasłonie olbrzymiemi głowami bab starych,