reszcie postrzedz, że brodził nie po wodach Styksu, lecz po błocie, że go darzyli szturchańcami nie duchy czarne, lecz złodzieje, i że nie szło tu nikomu o jego duszę, lecz o jego życie (a to ze względu na okoliczność, iż brakło mu drogiego owego pojednawcy, który tak skutecznie zwykł stawać pomiędzy zbójem a człowiekiem uczciwym: brakło mu kieski). Jedném słowem, rozejrzawszy się bliżéj i z większą krwią zimną w rozwydrzonéj téj zgrai, przyszedł do przekonania, że wpadł nie na igrzysko biesów, lecz wprost na pohulankę karczemną.
Dziedziniec Cudów był w istocie nie czém inném, jeno karczmą, lecz karczmą złoczyńców, oblaną krwią niemniéj, jak winem.
Widok, który się przed nim odsłonił, gdy orszak obłachmaniony dowlókł go w końcu i złożył u mety pochodu, tém mniéj jeszcze zdolnym był zwrócić mu krainę poezyi, bodajby to miała być poezya piekieł. Realizmu bardziéj prozaicznego, grubiańskiego, szynkowego, daremniebyś szukał gdziekolwiek. Gdybyśmy byli nie w wieku XV, powiedzielibyśmy, że Gringoire od Michała-Anioła spadł do Callot’a.
W około wielkiego ognia, gorejącego na szerokiéj okrągłéj płycie i płomieniami swemi ochwytającego rozpalone do czerwoności nóżki dynara, chwilowo wolnego, spostrzegałeś pewną ilość stołów brudnych, koszlawych, spróchniałych, sam i tam zastawionych bezładnie, trafunkiem, świadczącym, że nie miano tu nawet partackiego geometry lokaja, coby raczył był zaprowadzić między nimi jaką taką równoległość, lub się postarał przynajmniéj o zniesienie zbyt krzyczących krzywizn przypadkowego przecięcia się rogów. Na stołach owych pobłyskiwały dzbany ociekające winem i podpiwkiem, a przy dzbanach tłoczyły się twarze biesiadników, rozpiłe, poczerwieniałe od ognia i trunku. Tam chłopisko brzuchate o rozbestwionéj twarzy, hałaśliwie okładało całusami łajdaczkę jakąś, krewką i tłustą. Owdzie urlopnik podrobiony, figielmajster, jak go zwano w języku szwargotników, odwijał gwiżdżąc wczorajsze bandaże fałszywéj swéj rany, i wyprostowywał nogę zdrowiusieńką i silną, lecz od rana okutaną w szmaty i leszczotami ściśniętą. Gdzieindziéj, naodwrót, udany łazarz przygotowywał sobie z jaskółczego-ziela i juchy krowiéj nagoleńne dotknięcie Boże na dzień jutrzejszy. O dwa stoły daléj trędowaty biczownik, w całkowitym stroju pielgrzymim, syllabizował różaniec do Królowéj niebios, poprawiając się w każdéj niedość przez nos wyciągniętéj nucie, w każdéj niedość rozkaszlanéj zwrotce. Gdzieindziéj znowu młody potrącennik brał lekcye tańca ś-go Wita u starego braciszka od męczarników, który mu w téj chwili wykładał sztukę pędzenia piany za pomocą żutego mydła. Obok, śmiertelnie cierpiący na wodną puchlinę, pozbywał się z fabrykowanéj wydętości,
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/85
Ta strona została przepisana.