Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/86

Ta strona została przepisana.

ku niejakiéj obrazie powonienia pięciu czy sześciu łapserdaczek, spierających się przy jednym stole o ukradzione z wieczora niemowlę. Wszystko ci sami ludzie i rzeczy te same, które we dwa wieki późniéj żak pociesznemi wydały się dworowi — jak powiada Sauval — że posłużyły za rozrywkę królowi i wstęp do królewskiego baletu Nocy, podzielonego na cztery części I odegranego w teatrze Małego — Burbona. „Nigdy jeszcze — dodaje świadek naoczny z r. 1658 — nagłe metamorfozy Dziedzińca Cudów nie były szczęśliwiéj przedstawione. Benserade przygotował nas do tego wierszami dość udatnemi“.
Gruby śmiech buchał zewsząd, w towarzystwie piosnki brudnéj. Każdy dbał o siebie jedynie, klął, dowcipkował i na sąsiada nie baczył. Przepijano do siebie dzbanami, z zetknięcia się dzbanów powstawały kłótnie, a kłótnie i dzbany poszczerbione, darły łachmany.
Wielkie psisko, usiadłszy sobie na ogonie, patrzyło na ogień. Kilkoro dzieci dzieliło pohulankę starszych. Dziecko skradzione płakało i krzyczało. Inne, tłusty chłopiec czteroletni, siedziało ze zwieszonemi nogami na ławce za wysokiéj na swój wiek, przy stole, który mu pod sam podbródek podchodził, i nic nie mówiło. Trzecie poważnie rozmazywało palcem po stole łój płynący z szabasówki. Ostatnie, drobne, skulone w błocie, niemal całkiem ukryte w kotle, waliło cegłą po jego ściankach, wydobywając zeń dźwięki, od którychby sam Stradivarius omdlał.
Beczka stała w pobliżu ognia; siedział na niéj żebrak. Był to król na swym tronie.
Trzéj trzymający Gringoire’a przyprowadzili go przed ową beczkę, a wszystko łapserdactwo umilkło na chwilę, z wyjątkiem dzieciaka umieszczonego w kotle.
Gringoire nieśmiał odetchnąć, ani oczu podnieść.
Hombre, quita tu sombrero — rzekł jeden z jego posiadaczów; i zanim poeta dorozumiał się znaczenia tych słów, drugi ściągnął mu czapkę. Nędzny kaszkiecik, zaprawdę, lecz dobry jeszcze i od słońca i od deszczu. gringoire westchnął.
A tuż zaraz, z wyżyn swojego antałka, w te słowa król go zagadnął:
— cóż to za łajdaczyna?
Gringoire drgnął. Głos ten, acz zaostrzony tonem groźby, przypomniał mu głos inny, ten właśnie, który z rana pierwszy cios zadał jego dyalogowi, wywodzące przez nos, pośród zgromadzenia: Za zdrowie najmilsze! co łaska! Podniósł głowę. W rzeczy saméj był-to Clopin Trouillefou.
Clopin Trouillefou, obwieszony znakami żebraczéj swéj królewskości, ani jednego łachmana więcéj, ani jednego mniéj nie miał na sobie. Rana znikła mu już z łokcia. Trzymał w ręku jeden z owych