— Gotowiście? — spytał Clopin Trouillefou trzech szwargotników, czekających tylko na znak, by się na ofiarę rzucić.
Była to dla Gringoire’a chwila strasznego oczekiwania, podczas któréj Clopin spokojnie podrzucał nogą, ku środkowi ogniska, szczątki łuczywek, których płomień pochwycić nie mógł.
— Gotowiście? — powtórzył, i odwiódł dłonie do klaśnięcia. Jeszcze sekunda jedna i byłoby już po wszystkiém.
Ale się zatrzymał, jakby ostrzeżon myślą nagłą.
— Momencik jeden — rzekł — byłbym zapomniał... Chce miéć zwyczaj, byśmy nie wieszali człowieka, dopóki się nie zapytamy, czy nie ma kobiety, coby go sobie zabrać chciała. Kamracie, to twoja ucieczka ostatnia. Jeżeli się nie ożenisz z łajdaczką, szubieniczkę niechybnie już poślubisz.
Cygańskie owe prawo, jakkolwiek dziwném wydaćby się mogło czytelnikowi, dziś jeszcze znajduje się zapisaném jak długie w starém prawodawstwie angielském. Zobacz Burington’s Observations.
Gringoire odetchnął. Drugi to raz w ciągu pół godziny niespełna, wracał do życia. To i nie tak już bardzo chciał temu wierzyć.
— Hej wy tam! — ryknął Clopin ze swéj beczki, na którą powrócił — hej, baby, babska i babulki, czy nie ma między wami, od czarownicy do kotki, łajdaczki jakiéj, coby tego niewarta chciała? Hej Coletko Charonne! Elżbieto Trouvain! Szymonko Jedouyne! Maryśko Piedebou! Tonko Długa! Berardo Fanouel! Michalinko Geraille! Klodko Rongeoreille! Maciejowo Girorou! hej ty tam Izabelko Thierrye! Chodźcie i pójrzcie! jest chłopiec za darmo! kto go chce?
W tém nędzném swém położeniu Gringoire był chyba mało ponętnym. Propozycya bowiem nie robiła na złodziejkach wielkiego wrażenia. Nieszczęsny słyszał jak odpowiadały:
— Nie, nie! wieszajcie go sobie. Rozweseli to nas wszystkich.
Znalazły się jednak w tłumie trzy kobiety, które przyszły bliżéj interes obejrzéć. Najpierw przystąpiła dziewczyna tłusta, o twarzy czworograniastéj. Bacznie badała opłakany stan filozofa. Żupanik na nim był zużyty i bardziéj podziurawiony, niż blacha do pieczenia kasztanów. Dziewczyna się skrzywiła.
— Stary samodziałek — mruknęła; zwracając się zaś do Gringoire’a:
— Pokaż-no kapiszonik,
— Zgubiłem go — rzekł Gringoire.
— Czapkę?
— Zabrali mi ją.
— Sandałki?
— Już są prawie bez podeszew.
— Sakiewka?
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/94
Ta strona została przepisana.