— Czy zamierzacie powiesić tego człowieka? — spytała poważnie, Clopina.
— Tak, siostrzyczko — odpowiedział król Szałaszników — wyjąwszy wypadek, kiedybyś chciała wziąć go sobie za męża.
Dziewczę po zwyczaju z milutką pogardą poruszyło swą wargę niższą.
— Biorę go — odpowiedziało.
Tu Gringoire formalnie i stanowczo uwierzył, że od samego rana wciąż śnił tylko, i że to był dalszy ciąg rojeń.
Przeskok, acz niezmiernie miły, był w istocie nieco za gwałtowny.
Odwiązano poecie stryczek i sprowadzono go ze stołka. Wstrząśnienie było tak silne, że usiąść musiał.
Nie powiedziawszy ani słowa, książę Cyganii przyniósł garnek gliniany. Piękna cyganka podała takowy Gringoire’owi.
— Ciśnij to waszmość na ziemię — powiedziała.
Garnek pękł na cztery kawałki.
Wtedy książę Cyganii położył dłonie na ich czołach, i rzekł, zwracając się najprzód do poety:
— Bracie, to twoja żonka.
A do Esmeraldy:
— Siostro, to twój mąż.
I dodał usuwając dłonie:
— Na lat cztery. Z Bogiem!
Po niejakim czasie poeta nasz znalazł się w małéj komnatce sklepionéj w ostrołuk, szczelnie opatrzonéj, dobrze ogrzanéj. Siedział właśnie w tój chwili przy stole, któremu jeżeli brakło czego, to chyba niewielkiéj pożyczki u śpiżarenki, zawieszonéj tuż zaraz w sąsiedztwie. W perspektywie było wygodne łóżko i prawdopodobnie czarująca gawędka sam na sam z ładną dziewczyną. Przygoda graniczyła z czarami. Zaczynał na dobre uważać się za jakąś postać z bajek o zaklętych duchach; od czasu do czasu zataczał do koła spojrzeniem, jakby dla przekonania się, azali jeszcze znajdował się gdzie rydwan ognisty, do dwóch skrzydlatych chimer zaprzężony, który sam jeden chyba zdolnym był przywieźć go tak szybko z piekieł do raju. Niekiedy téż upornie wzrok przywiązywał do przeświecających dziurek swojego żupanika, w celu uczepienia się rzeczywistości, by do reszty gruntu pod nogami nie stracić. Rozum jego, skołatany podróżą po przestrzeniach wyobraźni, na tym jednym włoski i wisiał tylko.