Młoda dziewczyna nie zdawała się zwracać nań żadnéj uwagi: krzątała się z kąta w kąt, to tu to tam stołek jakiś poprawiła, zagadała do kózki, i niekiedy zrobiła skrzywioną swą minkę. Nareszcie przyszła usiąść okołu stołu, i Gringoire swobodnie teraz mógł się jéj napatrzéć.
Byliścieniegdyś dziećmi, czytelnicy moi, a może mieliście szczęście i po dziśdzień niemi pozostać, Niepodobna, przeto, byście się choć parę razy w życiu (bo co do mnie, calutkie i najlepiéj zresztą użyte dnie mojéj młodości poświęciłem na to), byście się nie upędzali z zarośli w zaroślę, po nad prądem żywéj rzeczułki, śród słonecznéj pogody, za ładną jaką libellą, w sukience błękitnéj lub zielonéj, łamiącą swój polot nagłemi zwrotami i całującą końce wszystkich gałęzi. Przypominacie sobie, z jaką to rozkochaną ciekawością myśl wasza i wzrok wasz czepiały się szeleszczącego tego wiru skrzydełek błękitnych i różanych, śród którego mknęła postać niepochwytna, osłonię — ta samą już szybkością swych ruchów. Istota powietrzna, niewyraźnie się rysująca na tle owego migocącego drżenia skrzydełek, wydawała się wam urojoną, wyimaginowaną, niepodobną do pochwycenia, niepodobna do widzenia. Ale gdy w końcu usiadła dla spoczynku na szczycie uginającéj się trzciny, i gdyście z zatamowanym oddechem bliżéj rozejrzéć się mogli w tych długich skrzydłach gazowych, w téj sukience różnobarwnéj, w tych dwóch gwiazdkach kryształowych, jakież było wasze zdziwienie, a zarazem jak żywa obawa, by rzeczywistość znowuż nie pierzchła urojeniem w oczach waszych, formy nie rozwiały się w przywidzenia, a istota w mgłach się duchowych nie rozpłynęła. Przywołajcie ku sobie te wrażenia, a łatwo wam będzie zdać sobie sprawę z uczuć, jakie w téj chwili przepełniały pierś Gringoire’a, podziwiającego w sposób niejako naoczny i dotykalny, kształtną postać téj saméj właśnie Esmeraldy, którą dotąd spostrzegał zaledwie w mglistych wirach tańca, śpiewu i ścisku.
Poeta téż coraz bardziéj zatapiając się w marzeniach:
— Otóżi — cwmówił, niewyraźnie oprowadzając wzrokiem dziewczynę — otóż więc i owa Esmeralda! istota nadziemska! tancerka uliczna! tyle i tak mało zarazem! Ona to zadała ostatni cios mojemu dyalogowi z rana, ona ocaliła mi życie wieczorem. Mój duch prześladowca!: mój anioł opiekuńczy!.. Ładna dziewczyna, na moja uczciwość!... i która téż szalenie musi być we mnie rozkochaną, skoro w ten sposób wybrany zostałem... Ale, ale — powiedział nagle, wstając z owém poczuciem prawdy, które bądź co bądź było tłem jego charakteru i jego filozofii — nie wiem, jak i czém się to stało, lecz koniec końcem jestem jéj mężem.
Z myślą tą w głowie i w oczach, zbliżył się do młodéj dziewczyny
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/97
Ta strona została przepisana.