uroku i powabu. Płonący stos oświetlał scenę jaskrawem, czerwonem światłem, które drgało żywo na twarzach stojącego kołem tłumu, na smagłem czole młodej dziewczyny i na stojącej w głębi czarnej fasadzie domu pod filarami, a równocześnie rzucało swój blask przyćmiony na ramię kamiennej szubienicy.
Między tysiącem twarzy, które światło płomieni pokryło szkarłatem, była jedna, która wydawała się bardziej do innych zatopiona w kontemplacyjnem obserwowaniu tancerki. Była to surowa, spokojna i ponura twarz męska. Mężczyzna ten, którego szat nie można było dojrzeć w tłumie, nie mógł mieć więcej nad trzydzieści pięć lat; mimoto był zupełnie łysym; tylko na skroniach widniały kępki rzadkich, siwych już włosów; jego szerokie i wysokie czoło zaczynało się już pokrywać zmarszczkami, ale z głęboko osadzonych oczu biła siła młodzieńcza, ogień życia i namiętny charakter. Oczy jego utkwione były w cygankę, i podczas gdy szalona, szesnastoletnia dziewczyna tańczyła i skakała ku uciesze gawiedzi, jego myśli stawały się coraz bardziej ponuremi. Od czasu do czasu na ustach jego ukazywało się westchnienie lub uśmiech, ale uśmiech ten był boleśniejszym niż westchnienie.
Wreszcie młoda dziewczyna, której już brakło tchu, przystanęła, a tłum zachwycony bił brawo.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
99