Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/110

Ta strona została skorygowana.
106

Ten sam głos niewieści, który przerwał taniec cyganki, zakłócił teraz jej śpiew.
— Czy nie zamilkniesz, ty świerszczu piekielny? — krzyczała pustelnica z kąta placu, pogrążonego w ciemnościach.
Biedny „świerszcz“ umilkł. Gringoire nadstawił uszu.
— Ach! — zawołał, — bezzębna piła niszczy lirę.
Reszta widzów również szemrała niezadowolona. „Do djabła z pustelnicą!“ — krzyczano tu i owdzie. I stara, niewidzialna sekutnica byłaby rychło pożałowała swych ataków na cygankę, gdyby w tej chwili tłum nie został pociągnięty przez procesję papieża błaznów. Obeszła ona już szereg ulic i zjawiła się ze swemi pochodniami i wielkim hałasem na placu Grève.
Przodem szedł Egipt: książę Egiptu na czele konno, obok zaś pieszo hrabiowie, trzymający uzdę i strzemiona: za nimi cyganie i cyganki z dziećmi krzyczącemi na plecach; wszyscy byli pomieszani ze sobą: książęta, hrabiowie i pospólstwo w łachmanach. Potem szło królestwo „argot“: to jest wszyscy złodzieje Francji, uszeregowani stosownie do swych rang, najmniejsi przodem. Ciągnęli tak czwórkami z różnemi odznakami swej godności, piastowanej w tem niezwykłem bractwie; większość ich stanowili kalecy: jedni