Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.
107

kulawi, inni bez ręki; subjekci, pielgrzymi, włamywacze, epileptycy, zdziecinniali starcy, kuglarze, uliczni kalecy, piętnowani szulerzy, kramarze, czeladnicy złodziejscy i mistrze cechu złodziejskiego, — tłum, którego wyliczanie znużyłoby i Homera. Pośród konklawe mistrzów złodziejskich i kuglarzy widać było króla żebraków, wielkiego Coësre, siedzącego na małym wózku, zaprzężonym w dwa psy. Za królestwem „argot“ szło królestwo Galilei. Wilhelm Rousseau, cesarz Galilei kroczył majestatycznie w swych szatach purpurowych poplamionych winem, przed nim zaś błazny, wyprawiający ucieszne koziołki, za nim noszący berło, pomocnicy i pisarze jego kancelarji. Wreszcie gildja pisarzy sądowych z wieńcami na głowach, w czerwonych szatach, z muzyką swoją godną sabatu czarownic i długiemi świecami z żółtego wosku. Pośrodku tego tłumu dygnitarze bractwa błazeńskiego nieśli na swych barkach lektykę, przeładowaną bardziej świecami niż skrzynka z relikwiami św. Genowefy w czasie epidemji; w lektyce tej siedział nowoobrany papież błaznów: w ręku trzymał krzywy pastorał, ubrany był w ornat biskupi i mitrę. To był garbus Quasimodo, dzwonnik z Notre­‑Dame.

Każdy oddział tego fantastycznego pochodu miał własną muzykę. Cyganie grali na balofo[1]

  1. Balofo: rodzaj skrzypiec, używanych przez murzynów.