i przewrócił mistrza Filipa Avrillot, oblata od Celestynów.
— Naprawdę?
— Tak!
— Taki zwykły miejski koń! To okropne! Żeby to był choć koń rycerza, no to co innego.
Okna zostały zamknięte. Tymczasem jednak Gringoire stracił wątek swych myśli. Na szczęście szybko go odnalazł i bez trudu nawiązał dzięki cygance i dzięki Dżali, które ciągle szły przed nim: dwie drobne, delikatne i czarujące istoty, u których podziwiał małe nóżki, piękne kształty i milutki sposób bycia; w rozmyślaniach swych zmięszał je, ponieważ, jeśli chodzi o rozum i zażyłość przyjacielską, uwazał je obie za młode dziewczęta, pod względem zaś lekkości, zwinności i szybkości w biegu obie wydawały mu się kozami.
Tymczasem na ulicach było coraz ciemniej, coraz puściej. Dawno już przebrzmiał głos dzwonu, wzywającego do gaszenia świateł, i tylko bardzo rzadko spotkać było można przechodnia lub światło w oknie. Gringoire, idąc w ślady cyganki, wszedł w labirynt krętych uliczek i zaułków, otaczający stary cmentarz Niewiniątek; labirynt ten układem swym przypominał zwitek nici, poplątanych przez kota, bawiącego się niemi.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.
115