Przekleństwo to ulżyło nieco jego sercu, a równocześnie na końcu długiej i wąskiej uliczki zauważył czerwony blask, który dodał mu na nowo otuchy. „Chwała Bogu, — rzekł, — tam jest on! Tam płonie mój siennik!“ i na podobieństwo sternika zbłąkanego po nocy dodał pobożnie: „Salve, salve, maris stella!“[1] Zali ten fragment litanji skierowany był do Najświętszej Panny, czy też do siennika? Tego nie możemy powiedzieć napewno.
Zaledwie uszedł kilka kroków długą ulicą, pochyloną w kierunku płomienia, niebrukowaną, która stawała się coraz bardziej błotnistą i grząską; kiedy zauważył coś niezwykłego. Ulica ta nie była pustą: tu i ówdzie czołgały się po niej jakieś nieokreślone, bezkształtne masy, kierując się w stronę światełka, migocącego na przeciwległym końcu ulicy; wydawało się: jakieś potworne ropuchy, straszliwie wydęte i skaczące z kępy na kępę ku pastuszemu ognisku. Nic tak nie dodaje człowiekowi odwagi jak pusta kieszeń. To też Gringoire nie przeląkł się i dopędził wnet jednego z tych upiorów, który posuwał się najwolniej za innymi. Podszedłszy bliżej, spostrzegł, że to nie było nic innego, tylko nędzny kaleka, pełzający na rękach, jak raniony owad, któremu
- ↑ Po łacinie: Bądź pozdrowiona, gwiazdo morza.