Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.
130

Wkońcu dotarł do końca ulicy. Wychodziła ona na plac olbrzymi, na którym paliły się niezliczone ogniska. W mroku nocy i mgle światła te drgały tajemniczo. Gringoire rzucił się ku nim, w nadziei, że chyżością swych nóg ujdzie swym trzem ułomnym upiorom, które się doń przyczepiły.
— Onde vas, hombre?[1] — krzyczał paralityk, odrzucając na bok oba szczudła i pobiegł za nim najzdrowszemi nogami, jakie kiedykolkwiek stąpały po bruku paryskim.
Równocześnie kulawy stanął prosto jak świeca na swych nogach i włożył swoją żelazną miskę na głowę Gringoire’a, ślepiec zaś spojrzał mu w twarz iskrzącemi się oczyma.
— Gdzie jestem? — rzekł przerażony poeta.
— Na Placu Cudów[2], — odpowiedział czwarty upiór, który przyłączył się do tamtych.
— Na Boga, — odezwał się Gringoire, — przecież widzę, że ślepi widzą, paralitycy chodzą, ale gdzież jest cudotwórca, który ich uleczył?
Zamiast odpowiedzi usłyszał głośny niesamowity śmiech.

Biedny poeta potoczył wzrokiem dokoła. Był naprawdę na tym Placu Cudów, gdzie jeszcze

  1. Po hiszpańsku: Człowieku, dokąd idziesz?
  2. Plac Cudów (Cour de Miracles) nazywano w średniowiecznym Paryżu dzielnicę — asylum, gdzie kulawi chodzili zdrowo, a ślepi widzieli.