Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/136

Ta strona została skorygowana.
132

sem można było ujrzeć na ziemi, w chwili, gdy wskutek usunięcia się cieni, światło ognia padło na jej skrawek, psa leżącego, który podobny był do człowieka, lub człowieka podobnego do psa. Wszystkie rasy i różnice gatunkowe zacierały się tutaj jak na sabacie czarownic. Mężczyźni, kobiety i zwierzęta, wiek, płeć, zdrowie i choroby, — wszystko to wydawało się być wspólnem dobrem tego ludu; wszyscy tu byli pomieszani; każdy brał udział we wszystkiem.
Drżący i przyćmiony blask ogni pozwolił Gringoire’owi mimo jego podniecenia i oszołomienia, zauważyć dokoła olbrzymiego placu obrzydliwy wieniec starych domów, których poszczerbione, zapadłe, niskie fronty, każdy przerwany jednym lub dwoma oświetlonemi otworami, wydawały się w mroku nocnym jak olbrzymie głowy starych kobiet, stojących kołem i straszliwie tysiącem oczu spoglądających na sabat czarownic.
Był to jakiś nowy nieznany, niesłyszany, niekształtny, pełzający, rojący się i fantastyczny świat.
Gringoire, coraz bardziej oszołomiony, trzymany jak kleszczami przez trzech żebraków, ogłuszony tłumem innych twarzy, tłoczących się i krzyczących dokoła niego, — nieszczęśliwy Gringoire próbował zebrać swoje myśli, żeby