Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.
137

sięgał pod brodę, i nic nie mówił. Trzeci zawzięcie ugniatał palcami roztopiony łój, spływający ze świecy, stojącej na stole. Wreszcie jakiś malec siedział na brudnej podłodze, schowany prawie całkiem w kotle, o który tłukł kamieniem i wydobywał tony, któreby mogły doprowadzić do omdlenia Stradivariusa.
Przy ognisku stała beczka, a na niej siedział żebrak. To był król na swym tronie.
Trzej, którzy trzymali Gringoire’a, przyprowadzili go do tej beczki i na chwilę w szynku uciszyło się wszystko; tylko dziecko tłukło się w dalszym ciągu w kotle.
Gringoire nie miał odwagi odetchnąć, ani podnieść oczu.
— Hombre, quita ta sombrero![1] — odezwał się jeden z trzech łotrów, trzymających go; i zanim Gringoire zrozumiał, czego żądano od niego, drugi zarwał mu kapelusz z głowy. Nędzny coprawda był to kapelusz, ale zawsze jeszcze dość dobry jako ochrona przed deszczem i promieniami słońca. Gringoire westchnął.
Teraz z wysokości beczki przemówił doń król.
— Kto jest ten łajdak?

Gringoire zadrżał. Słowa te, jakkolwiek wyrzeczone groźnym tonem, przypomniały mu inny

  1. Po hiszpańsku: Człowieku, zdejm kapelusz.