Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.
138

głos, który dziś rano zadał pierwszy cios jego djalogowi, kiedy wołał do słuchaczy nosowym głosem: „Zlitujcie się nademną!“. Podniósł głowę. Na beczce siedział Clopin Trouillefou.
Clopin Trouillefou ubrany w swe insygnja królewskie, nie miał na sobie żadnego łachmana więcej ani mniej. Rana na ramieniu znikła już. W ręku trzymał rzemienny bicz z białej skóry, jakiego wówczas używali policjanci dla utrzymania porządku i który nazywano „kotem o dziesięciu ogonach“. Na głowie miał nakrycie okrągłe, w górze zwężone; trudno jednak było zdecydować, czy to był czepek dziecka, czy korona królewska, tak bardzo te dwie rzeczy są podobne do siebie.
Tymczasem Gringoire, nie wiedząc zresztą dlaczego, nabrał nowej otuchy, kiedy w królu „placu cudów“ poznał przeklętego przez siebie żebraka z wielkiej sali.
— Mistrzu... — bąkał — Łaskawy panie... Sire... Jak mam was tytułować? — powiedział wreszcie, doszedłszy do punktu kulminacyjnego napięcia swego uczucia i nie wiedząc, co dalej mówić.
— Nazywaj mnie jak chcesz: łaskawy panie, królewska mość, albo towarzyszu, jak chcesz. Ale śpiesz się! Co masz do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie?
— Na moje usprawiedliwienie? — myślał Grin-