Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.
158

zwracać na niego uwagi; krzątała się po izbie, tu poprawiła stołek, przemówiła do kózki, a od czasu do czasu robiła swą skrzywioną minkę. Wreszcie usiadła przy stole i Gringoire mógł się jej swobodnie napatrzeć.
Kochany czytelniku, byłeś kiedyś dzieckiem, i może jesteś na tyle szczęśliwym, że możesz nim być i obecnie. Zapewne nieraz (co do mnie całe dnie i to najpiękniejsze spędziłem na tej zabawie) biegałeś od krzaku do krzaku, nad brzegiem bystrego strumyka, w słoneczny dzień, za piękną zieloną lub błękitną jednodniówką, która uciekała przed tobą w szybkich zygzakach, przysiadując to tu, to tam na krawędzi kwiatu lub gałązki. Przypominasz sobie zapewne, z jaką ciekawością myśl twoja i wzrok podążały za brzęczącemi skrzydełkami, mieniącemi się purpurą i lazurem, to niknącemi, to znów ukazującemi się. Ta powiewna istota na tle migającego drżenia skrzydełek wydawała ci się urojoną, wyśnioną, nieuchwytną i niewidoczną. A kiedy wreszcie jednodniówka spoczęła na chwilę na szczycie trawy i ty z zapartym oddechem mogłeś przyglądać się skrzydełkom z gazy, długiemu jakby z emalji ciału, dwom kryształowym kuleczkom, czy nie odczuwałeś wtedy zdziwienia i obawy, że ten delikatny owad zniknie za chwilę jak cień lub sen? Uprzytomnij sobie te wrażenia, a łatwo