główkę mądrej kozy, leżącą pieszczotliwie na jej kolanach.
Żółta świeca oświetlała tę scenę żarłoczności i marzenia.
Kiedy Gringoire zaspokoił na tymczasem wymagania swego żołądka, poczuł coś jakby wstyd fałszywy, zobaczył bowiem, że na stole pozostało tylko jedno jabłko.
— Nie jecie nic, panno Esmeraldo? — zagadnął.
Zaprzeczyła ruchem głowy i utkwiła swój wzrok marzący w sklepienie izdebki.
— Czemże jest ona zajęta, do djabła — myślał Gringoire, patrząc w miejsce, w które utkwiony był wzrok cyganki. — Chyba uwagi jej nie przykuwa ta maska karła, umieszczona u wiązania sklepienia. Do djabła, jestem przecież piękniejszym od niego.
Podniósł głos swój:
— Panno!
Zdawała się nie słyszeć go.
Powtórzył jeszcze raz głośniej:
— Panno Esmeraldo!
I teraz napróżno. Duch młodej dziewczyny odleciał gdzieś daleko, a głos Gringoire’a nie miał dość mocy, aby go przywołać z powrotem. Na szczęście przyszła mu z pomocą koza. Zaczęła targać zlekka swą panią za rękaw.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
163