wiadają sobie, nie zlewając się jednak ze sobą, dwa palce u ręki.
— A co jest miłość? — pytał dalej Gringoire.
— Ach! Miłość! — rzekła, i głos jej drżał, a oczy nabrały blasku. — Znaczy, być dwojgiem, a jednak jednem. Mężczyzna i kobieta łączą się w anioła. To jest niebo.
Tancerka uliczna, kiedy mówiła to, była tak piękną, że Gringoire nie mógł od niej oderwać oczu, a piękność jej doskonale harmonizowała ze wschodnim żarem jej słów. Uśmiech igrał na jej dziewiczych, różowych, lekko rozchylonych usteczkach; na pięknem, pogodnem czole odbijała się powaga jak oddech na tafli zwierciadła; z pod jej rzęs długich, czarnych i spuszczonych promieniował po całej twarzy ów idealny wdzięk, jaki widzimy na obrazach Rafaela.
Gringoire mówił w dalszym ciągu:
— Jakim trzeba być, żeby się wam podobać?
— Trzeba być mężczyzną.
— A ja, — mówił, — czemże jestem?
— Mężczyzna ma hełm na głowie, szpadę w ręku i złote ostrogi na piętach.
— Zatem, — rzekł Gringoire, — niema mężczyzny bez konia. Czy spodobał się wam już ktoś?
— Kocham!
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.
165