Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.
166

— Kochacie?
Stała chwilę zamyślona; potem dodała z naciskiem:
— Wkrótce przekonasz się, czy nie jestem kochaną.
— Dlaczego nie dzisiejszej nocy? — odparł teraz czule poeta, — dlaczego nie ja?
Spojrzała na niego wzrokiem poważnym.
— Nie potrafiłabym kochać mężczyzny, któryby mnie nie umiał obronić.
Gringoire zarumienił się i nie odpowiedział nic. Zrozumiał, że cyganka robi aluzję do drobnej usługi i pomocy, jaką jej wyświadczył swym krzykiem przed dwoma godzinami. Przypomniał sobie teraz wypadek, który skutkiem innych wydarzeń tego wieczoru zatarł się w jego pamięci. Uderzył się w czoło.
— Macie słuszność; od tego powinienem był zacząć. Wybaczcie mi moje głupie roztargnienie. W jaki sposób wydobyłyście się ze szponów Quasimoda?
Na to pytanie cyganka zadrżała.
— Ach! ten wstrętny garbus! — rzekła i zasłoniła twarz rękoma.
Dreszcz przeszedł po jej ciele.
— Wstrętny rzeczywiście, — mówił Gringoire, zmierzając do celu, — ale jak wyrwałyście się jemu?