Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/243

Ta strona została przepisana.

jechać we wrześniu do Paryża, — podjęła inna. — I tak już słaby ruch w handlu!
— Mojem zdaniem, — rzekła stanowczo Joanna De­‑la­‑Tarme, — lepiejby było dla mieszczan paryskich na wiązce suchych drew położyć tegoż potworka, niż na tym tapczanie.
— Na pięknie płonącym stosie, — dodała jakaś starowina.
— Toby było naimądrzejsze, — zakończył mistrz Mistricolle.
Rozumowaniu komoszek i proroczym słowom protonotarjusza królewskiego przysłuchiwał się od pewnego czasu młody kapłan z twarzą surową, szerokiem czołem i głębokiem wejrzeniem. W milczeniu rozsunął on tłum, przyjrzał się „małemu potworowi“ i wyciągnął na nim rękę. Przyszedł w samą porę, bo wszystkie dewotki delektowały się już samą myślą „o pięknie płonącym stosie“.
— Biorę to dziecko za swoje, — rzekł kapłan.
Wziął je w sutannę i poniósł. Zebrani powiedli za nim osłupiałym wzrokiem. Za chwilę znikł za Czerwonemi Wrotami, prowadzącemi wówczas z katedry do klasztoru.
Kiedy minęło pierwsze zdziwienie, Joanna De la Tarme pochyliła się do ucha siostry Gaultiére.
— A mówiłam ci, moja siostro, że ten młody kleryk, mister Klaudjusz Frollo, jest czarnoksiężnikiem.