Mistrz Andry podniósł oczy ku górze i zdawał się przez chwilę mierzyć wysokość kolumny, wagę psotnika, pomnożył ciężar jego przez kwadrat szybkości spadania i umilkł.
Zwycięzki Jehan mówił z tryumfem.
— Zobaczysz, że zrobię ci tę przyjemność, choć jestem bratem archidjakona!
Szlachetni panowie, narodzie uniwersytecki! — żeby w dniu takim jak dzisiejszy nie respektować naszych przywilejów! Jest umajenie i fajerwerk w mieście; djalog, papież błaznów i ambasadorowie flamandcy dla miasta; a dla uniwersytetu nic!
— A jednak plac Maubert jest dość wielki, — odezwał się żak, siedzący na parapecie okna.
— Precz z rektorem, elektorami i prokuratorami, — darł się Joannes.
— Trzeba dziś na Champ‑Gaillard, — ciągnął inny, — wyprawić sztuczne ognie z książek mistrza Andry.
— I z pulpitów jego pisarzy! — dorzucił sąsiad.
— I z rózeg pedeli!
— I ze spluwaczek dziekanów!
— I ze stołów prokuratorskich:
— I z ławek rektora!
— Precz! — krzyczał mały Jehan kiepskim basem, — precz z mistrzem Andry, pedelami
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.
21