uczonego, rozeszła się niebawem między ludem, u którego, co wówczas bardzo często się zdarzało, zyskał opinję prawie — czarnoksiężnika.
W chwili właśnie, gdy w ostatnią niedzielę postu śpieszył na mszę przy ołtarzu leniuchów, znajdującym się obok drzwi prowadzących z nawy na chór, — w tej to właśnie chwili zwróciła jego uwagę gromada kumoszek, cisnąca się dokoła tapczana podrzutków.
Zbliżył się do nieszczęśliwego maleństwa, w tej chwili właśnie tak znienawidzonego i zagrożonego.
Niebezpieczeństwo, grożące dziecięciu, jego kalectwo, brzydota, bezsilność i myśl o małym braciszku, że i on na wypadek śmierci jego mógłby się znaleźć tu na tym tapczanie podrzutków, — wszystko to razem zbiegło się w sercu młodego kapłana; zbudziła się w nim głęboka litość i zabrał dziecię z sobą.
Kiedy wydobył dziecię z worka, znalazł je rzeczywiście bardzo brzydkiem. Małe to brzydactwo miało brodawkę na lewem oku, głowę wciśniętą między ramiona, kręgosłup skrzywiony, kość piersiową wygiętą, krzywe nogi; naogół jednak wydawało się zdrowem i zdolnem do życia; i jakkolwiek trudno było odgadnąć, w jakim krzyczało języku, sam krzyk jednak mówił o zdrowiu i nielada sile. Litość Klaudjusza wzrosła na
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/251
Ta strona została skorygowana.
247