jej, ale raczej naturalną treścią. Możnaby powiedzieć, że przybrał jej kształt, jak ślimak przybiera kształt swej muszli. Katedra była dlań domem, norą, skorupą. Była między starą katedrą a nim sympatja instyktowna i tak głęboka, takie pokrewieństwo magnetyczne, tyle rzeczywistego podobieństwa, że związany był z katedrą jak żółw ze swą skorupą.
Uważamy za zbyteczne ostrzegać czytelnika, że nie trzeba brać dosłownie tych porównań, któremi musieliśmy się tu posłużyć dla nakreślenia związku tak szczególnego i bezpośredniego, jaki istniał między człowiekiem a budynkiem. Niema również potrzeby mówić, do jakiego stopnia człowiek poznał katedrę w czasie tak długiego współżycia z nią. Czuł się w niej jak w swym domu. Nie było lochu podziemnego, któregoby nie zgłębił, nie było wyżyny, na którąby się nie wspiął. Często zdarzało się, że wspinał się po frontonie katedry na kilkadziesiąt stóp wysoko, trzymając się tylko rzeźb występujących. Wieże, na których zewnętrznej powierzchni widziano go nieraz, wdrapującego się jak jaszczurka po ścianie prostopadłej, te dwie wysokie, grożące i straszliwe siostrzyce nie miały dla niego nic oszałamiającego, zawrotnego, ani strasznego. Widząc je tak spokojne, łagodne pod jego rękoma, widząc jak z łatwością poruszał się po gzymsach i wy-
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/255
Ta strona została skorygowana.
251