Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/264

Ta strona została przepisana.

czywistości był wszędzie, zjawiał się równocześnie w różnych punktach budynku. To widziałeś z przerażeniem na samym wierzchołku wieży dziwnego karła, wdrapującego się i pełzającego na czworakach, jak wysuwał się nad przepaścią, wspinał się z gzymsu na gzyms i zapadał w wnętrze jakiego rzeźbionego gryfa: to Quasimodo, zabierający gniazda kruków z murów katedry. To znowu natknąłeś się w mrocznym zakątku kościoła na żyjącą chimerę, zwiniętą w kłębek i sapiącą: to Quasimodo, zatopiony w rozmyślaniach. To zauważyłeś pod wieżą olbrzymią głowę, masę niekształtnych członków, kołyszących się z zapałem na sznurze: to Quasimodo dzwoniący na nieszpory lub Anioł Pański. Często nocą, przy koronkowej, słabej balustradzie, otaczającej wieże i nawy boczne, widziałeś potworną postać: i to był również garbus z Notre­‑Dame. W tej chwili, jak opowiadali sąsiedzi, kościół cały nabierał wyglądu fantastycznego, nienaturalnego i strasznego; tu i ówdzie otwierały się oczy i usta posągów; psy wyły, syczały figury wężów i smoków, czuwających dniem i nocą z wyciągniętem i szyjami i otwartemi paszczami dokoła olbrzymiej katedry. A jeśli to miało miejsce w noc wigilijną, kiedy wielki dzwon, zdając się jęczeć z wysiłku, zwoływał wiernych na pasterkę, ciemna fasada przybierała wygląd, jakby wielki