równie gorąco, mianowicie: Klaudjusz i Quasimodo. Jeden, rodzaj dzikiego pół‑człowieka, kochał ją instynktownie dla jej piękności, postaci, dla harmonji płynącej z jej majestatycznej całości; drugi, wyobraźnia uczona i namiętna, kochał ją dla jej mitu, dla jej znaczenia, dla symbolu, rozprószonego pod rzeźbami jej fasady, jak tekst pierwotny pod pismem powtórnem palimpsestu[1] — jednem słowem dla tej zagadki, którą wiecznie daje do rozwiązania umysłowi ludzkiemu.
Ponadto wiadomem było, że archidiakon urządził sobie w tej z dwu wież, która dotykała placu Grève, tuż obok rusztowania z dzwonami, i miała ukrytą celę, do której, jak opowiadano sobie, nikt, nawet sam biskup nie miał wstępu bez jego pozwolenia. Celę tę, znajdującą się prawie na szczycie wieży pod gniazdami kruczemi, kazał niegdyś zrobić biskup Hugo z Besançon[2], który tu swego czasu zajmował się czarnoksięstwem. Nikt nie wiedział, co się w tej celi mieściło; atoli często z nadbrzeża można było zauważyć, jak w małem okienku z tyłu wieży pojawiało się jakieś dziwne czwerwone światełko; zjawiało się i znikało ono w krótkich równomiernych