odstępach czasu; miało się wrażenie, że podnosi się ono i opada w takt podmuchów mnicha i że pochodzi raczej od płomienia niż od lampy. W ciemności i z tej wysokości robiło to niezwykłe wrażenie, a stare kobiety zwykły były mawiać: „Patrzcie, jak ten archidjakon dmucha w ogień! To piekło skrzy się tam na górze!“.
Wszystko to nie było jeszcze dostatecznym dowodem czarnoksięstwa, dym jednak był dostatecznie wielki, by z niego można było wnosić o istnieniu ognia; i archidjakon miał opinję prawie czarodzieja. Musimy atoli zaznaczyć, że sztuki egipskie, nekromancja, magja, nawet magja biała, ta najniewinniejsza jej forma, nie miały, zaciętszego nieprzyjaciela, bardziej nieubłaganego donosiciela przed trybunałem duchownym Notre‑Dame, od archidjakona Klaudjusza. Być może, była to szczera odraza, a może był to podstęp ściganego złodzieja, wołającego „Łapaj złodzieja!“ Mimo wszystko uczone głowy kapituły zakonnej uważały archidjakona za duszę błądzącą w przedsionkach piekła, zgubioną w czeluściach kabały i idącą omackiem w mroku wiedzy tajemnej. Lud zaś już zupełnie nie dawał się wprowadzić w błąd: dla każdego, kto tylko był trochę przenikliwym, Quasimodo był djabłem, a Klaudjusz Frollo czarnoksiężnikiem. Jasnem było jak na dłoni, że dzwonnik musi odsłużyć archidjakonowi
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/277
Ta strona została skorygowana.
273