pragnąłem zasięgnąć twej rady. Jestem tylko ubogim szlachcicem z prowincji, który zrzuca sandały, zanim wejdzie do przybytku uczonego. Wypada, byś znał moje nazwisko. Jestem Touraugeau.
— Szczególne nazwisko, jak na szlachcica — pomyślał archidjakon. Równocześnie zdawał sobie sprawę, że chodzi tu o sprawę doniosłą i poważną. Instynktownie odgadywał pod futrzaną czapką kuma Touraugeau inteligencję niezwykłą i kiedy patrzał w tę surową twarz, znikł z jego ust złośliwy uśmiech, który igrał w czasie rozmowy z doktorem Jakóbem Coictier, podobnie jak zorza wieczorna znika na widnokręgu. Archidjakon, ponury i milczący powrócił do swego krzesła z poręczami i usiadł, oparłszy się swym zwyczajem łokciem o stół i ująwszy czoło w dłonie. Po chwili milczenia dał znak ręką, by goście raczyli usiąść i zwrócił się do Touraugeau:
— Przychodzicie, mistrzu, zapytać mnie o radę; zatem, o którą gałąź wiedzy chodzi?
— Wielebny, — odparł Touraugeau, — jestem chory, bardzo chory. Posiadacie sławę wielkiego Eskulapa, przyszedłem zatem prosić was o zapisanie mi lekarstwa.
— Lekarstwa!? — rzekł archidjakon i potrząsł głową z niechęcią. Zdawał się namyślać przez chwilę, poczem mówił dalej:
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/289
Ta strona została skorygowana.
285