ciły się ku marmurowemu stołu. Nic tam jednak nie ukazywało się. Tylko czterech sierżantów trybunału stało ciągle wyprostowanych i nieruchomych jak cztery posągi. Potem oczy skierowały się na estradę przeznaczoną dla posłów flamandzkich. Drzwi były zamknięte, estrada pusta. Tłumy czekały od rana na trzy rzeczy: na południe, posłów i djalog. Jedynie południe przyszło punktualnie.
Nagle było tego już za wiele.
Czekano minutę, dwie, trzy, kwandrans; nikt nie przybywał. Estrada była w dalszym ciągu pustą, a na scenie panowało milczenie. Tymczasem niecierpliwość przeradzała się w wściekłość. Padały słowa gniewne, coraz częściej, coraz głośniej. Djalog! djalog! szemrano. Głowy szumiały. Burza nadchodziła. Wreszcie Jehan z Młyna spowodował jej wybuch.
— Djalog, i do djabła z flamandczykami! — krzyczał z całych sił, kręcąc się niespokojnie na swym kapitelu.
Tłum klaskał w dłonie.
— Djalog, — powtarzano, — i do djabła z Flandrją!
— Djalog! natychmiast, — krzyczał dalej żak, — bo inaczej powiesimy rządcę pałacu, zamiast komedji i morału.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
26